TOMKA B. PAMIĘCI

Czułem, wiedziałem, że oddala się
W każdym jego słowie słyszałem śmierć.
Podskórnie. Zwątpienie, szklane oczy,
Z kim innym dziś batalie toczy.
Drżenie głosu, drżenie rąk,
Za zamkniętymi drzwiami trąd.
Więc jest wyjście, sposób na fałsz.
Kurwa, mógł poczekać. Poszedł sam.

MÓJ OPTYMIZM

Mieszkał w mojej głowie ktoś,
Kto czasami miał mnie dość.
Zamykał mózgu drzwi twierdząc, że śpi.
Choć był malutki potrafił wiele.
Był chyba moim przyjacielem.
Nie trawił mych kłamstw,
Nie znosił mych wad.
Mówił, że by trwać,
Nie trzeba łgać.
Mój optymizm wczoraj zmarł.

POŻEGNANIE

Jeszcze próbuję trawę gryźć tuląc w ramionach te cudowne chwile.
Jeszcze próbuję pytać się: czy są w sercu, głowie czyjejś?
Jeszcze próbuję mówić: nie. zapomnieć spacery, pocałunki, obietnice.
Jeszcze próbuję walczyć z tym, odrzucić w kąt dotychczasowe życie.
Jeżeli jednak braknie sił, zwycięży czarna dama,
Pamiętaj, ten wybór był mój. Nie czuj się oszukana.
Jeżeli przyjdzie kres mych dni prędzej niż się spodziewasz,
To powiedz sobie: Tak chciał los. -Nie patrz do tyłu. Przebacz.

NIEWIELE

Zdawało mi się, że mam przyjaciela, teraz mi się tylko zdaje.
We włosach twoich diabeł śpi, nachodzi cię na jawie.
Rozumu w miłości jest niewiele, późno to zrozumiałem.
We włosach twoich diabeł śpi, nachodzi cię na jawie.
Zdawało mi się, że mam cel i znowu spudłowałem.
We włosach twoich diabeł śpi, nachodzi cię na jawie.
Zdawało mi się, że mam port, lecz nic nie ocalało.
We włosach twoich diabeł śpi, więc mówię mu: dobranoc.

34/42 (CIUT SPÓŹNIONE – ZMIENIONE)

Nie jestem diabłem, ani aniołem, ja, to ja.
Czasami lepszy, czasami gorszy, jak każdy z was.
Miewam problemy i radości, zwykły los.
Niebieskie oczy, długie włosy i ten nos.
Ja piszę wiersze klasy D, dlatego trwam.
Przelewam na papier to, co we mnie gra.
Za ścianą dźwięku lubię się chować, by smutek zmóc.
Czasami wypić setkę wódki wśród mózgu burz.
Dzięki rozmowom telefonicznym nie jestem sam.
Choć bywa nieraz, że mokra kreska przecina twarz.
Ja mam przyjaciół, dla nich jeszcze próbuję tu być.
Ciągle pod górę i pod wiatr, gdy brak mi sił,
Wyciągam nogi, biegnę w płuca łapiąc wiary haust.
By przestać o kłopotach myśleć mam własny świat.
Pragnę miłości odwzajemnionej – wiem, czego chcę.
Znalazłem swoją życiową drogę – świetlisty cel.
Pewnie za bardzo tu otworzyłem mej duszy drzwi.
Ale być szczerym – nawet do bólu, to nie jest wstyd.

GDZIE TO JEST? (WYPĘTLIĆ SIĘ)

Zgubiłem gdzieś po drodze sens,
Próbuję zmienić myśli bieg, wypętlić się.
Pożera mnie, wciąż, pytania wbija ćwiek,
Że nie ma dla kogo, więc po co wciąż tu tkwię?
Pochłania mnie czeluść nowego dna,
Zadaje razy mijający czas.
Już nie jest ważne: wczoraj, jutro, dziś.
Męczy tak pusty dzień, ulgi nie niosą sny.
Zgubiłem gdzieś po drodze sens,
Próbuję zmienić myśli bieg, wypętlić się.
Tymczasem narasta pod czaszką ból,
Przenika na drugą stronę, jest mnie już pół.
Bezsilność ciska za włosy, targa gniew
I wciąż pytam się: Gdzie to jest?
A ten głos tajemniczo w moim mózgu drży:
Podaj rękę, chodź tu, chodź tu, przyjdź…