TŁO

Bestia śpi w narkozie efekty zmian
Uśmiechu nie było nie cofnie się
Z pod kontroli tak trudno wyrwać sny
Zwłaszcza kiedy jedna myśl
Efekty zmian euforii nie było
Czy jutro to dziś czy strach
Złuda na każdym kroku a tak żal
Mało czasu każdy dzień ciśnie jak głaz
Powala bestię nie cofnie się
Histerii nie było narkoza mija
Historii nie było eee zło budzi się

MYDLENIE

Niczym mydlane bańki, we wszystkich kolorach tęczy,
Mienią się me marzenia, rosną, każde z nich nęci.
Kuszą swoim urokiem, lekkością swą ciągle mamią,
Wydają się być uchwytne, aż nagle cicho pękają…
Pac, pac…mydlane bańki. Mydliny szczypią me oczy,
Tak też pryskają marzenia. Snów swoich nie przeskoczę.
Jeszcze w kąciku błyszczy iskierka, ślad pięknej kuli mokry i mały.
Jeszcze na twarzy słone strumyki, a ja do nowych marzeń gnam bramy.

TY ZOSTAW MNIE

Proszę, nie zbliżaj do mnie się,
Nie chcę cię na sumieniu mieć.
To ja jestem tego świata złem.
Skręć w inną z dróg, omijaj mnie.
Jak wściekły zwierz ugryzę cię…
Z pianą na pysku, ja marna wesz.
Jak trąd po cząstce odpadnie chęć,
Życie głęboko będziesz mieć gdzieś.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Podstępny, cichy, zdradliwy, jak AIDS
Wtargnę do żył i zatruję krew.
Jestem, jak hera, lub LSD,
Gdy raz spróbujesz wciąż będziesz chcieć.
Z pozoru dobry – nie nabierz się.
Nawet ten uśmiech, choć niby jest,
Utonął dawno w powodzi łez.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Ja jestem zerem, totalnym dnem.
Jak denaturat przytępiam wzrok.
Fetor rozkładu gnijących zwłok…
Jak wampir w szyję wpiję się,
Niewinny flirt, zamieniam w grzech,
I niewidoczny, jak cyklon B
Znów kuszę śmierć, zabieram tlen.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Szkoda twych łez. Ja jestem złem.

(BONUS 2004) MINISTER ZDROWIA NIE OSTRZEGAŁ: SEX – PUSZCZAJCIE…

Żyj chwilą mówił rwąc naiwne panie
Przy każdej okazji gramoląc się na nie.
Bajerkę miał wielką, potrafił szpanować,
Pieprzył co popadnie, umiał zaszokować.
Kumplom opowiadał. Kiedy rżnął i kogo.
Reputacja panny? Niech go cmoknie w ogon.
Z hotelu do lasu, wciąż tą samą drogą,
Raz z grubą, raz z chudą, lecz inną niebogą.
Aż trafił na chwilę, która go zgubiła.
I nie mąż zdradzony. Była nawet miła.
Brała wszystko… serio. Każde jego słowo.
Dawała… co miała, szeptał: Odlotowo…
Raz górą, raz dołem, choć nie w jego guście,
Nie przewidział tylko, że the end w rozpuście.
Tak załapał HIVa, lub AIDS, jak kto woli…
Usechł w samotności. Gnił długo, powoli.