ZASIEKI, ZAPORY, GRUZY

Byłem murem, teraz jestem tylko osłem,
Grubym murem i do góry sztywno rosłem.
Budowałem swoje plany bardzo śmiałe i marzenia
W hałdach piachu, zwałach żwiru i kamienia.
Z twych uśmiechów, spojrzeń w oczy, czułych słówek,
Budowałem na pustyni, jak rój zwinnych mrówek.
Pracowałem wiara w miłość mi dawała siły,
Zaciskałem z bólu zęby, naciągałem mięśnie, żyły
I na taczce postękując wywoziłem tony złości,
Kilofami rozbijając serca swego beton wątpliwości.
Znów wznosiłem fundamenty od przyjaźni, jak należy,
Choć wiedziałem, że ci na mnie wcale nie zależy
I sypało, wiało drobnym piaskiem, pyłem w oczy
Ja walczyłem niczym Tytan, byłem z tobą każdej nocy.
Choć wbijałaś ostre kliny, aż krwawiło serce moje,
Ja dla ciebie wybudować chciałem antresole.
I dawałem, i dawałem więcej niźli miałem,
Tobie w chmurach ciepłe gniazdko mościć chciałem.
Mimo dobrych rad znajomych, ich ostrzeżeń
Wciąż walczyłem i nie straszne były prawdy twoich zwierzeń.
Pion i poziom, tak tworzyłem podnośniki, dźwignie silnie
I kochałem, i pragnąłem całym sobą, jeszcze silniej.
Ty spojrzałaś. Jednym gestem, jednym słowem to zburzyłaś.
Zrozumiałem: nieszczęśliwa miłość to też siła.
Znów się zbieram, wszak Warszawę z gruzów odbudowywano.
Ja znów walczę, dziś mocniejsze moje ręce, głowa, całe ciało…
Choć wzgardzony od początku zbieram kamyk, po kamyku,
Nowym trudem z sercem w piersiach, bez histerycznego krzyku,
Ale jednak czegoś nauczyło – życie – kolejna porażka
Łażę smutny po ruinach: Nie budujcie na ruchomych piaskach!