PRZYJDŹ (LUB, CHOCIAŻ ZADZWOŃ)

Czekanie, czekanie, czekanie,
Ja oszalałem! To zwariowanie!
Ziarnko, za ziarnkiem przepycha czas,
Pełznąc, jak zimny, długi gad.
W okowach uczuć, hamulcu działań,
Tęsknotach serca, potrzebach ciała.
Czekanie niweczy harmonię dnia
Okropny, fatalny duszy mojej stan.
Mózg błyskawicą mknie po przewodach,
Chciałbym zatrzymać w locie jej słowa
I jeszcze, jeszcze, i jeszcze raz
I ta rozmowa niech trwa, trwa, trwa…
Każde jej słowo dla zmysłów szał.
To było wczoraj, a dziś tak brak:
Słodkiego szeptu, co muska krtań,
I barwy głosu, co pręży kark.
Czekanie niweczy harmonię dnia.
Ja drżę, ponury mojej głowy stan.
Telefon brzęczy. Nareszcie! Tak!
I już przed sobą widzę tą twarz,
Oczy rzucające niebosiężny blask…
Słucham. – Czy można…? – Basowy brzmi głos.
Nie do mnie. I znowu przybyło trosk.
I dalej: czekanie, czekanie, czekanie…
Ja oszalałem! To zwariowanie!
Czekanie niweczy harmonię dnia,
Fatalny, okropny duszy mojej stan.
Czekanie, czekanie, czekanie, czekanie…
To usychanie, to obumieranie.

REANIMACJA

Nie potrafię ubrać w słowa, co przeżyłem w tamtym dniu,
Kiedy mogłem zakosztować, tylko musnąć cień twych ust.
I na jawie doświadczyłem, co tysiąckroć w moich snach
Przewracało mnie w fotelu, co mi nie dawało spać.
I choć sobie wmawiam, że nic się nie stało,
Że mnie to nie obchodzi, że obchodzi mało,
Znów chciałbym zakosztować smaku twoich ust,
Wpić swoje wargi w twoje. Całować móc, móc, móc…

NIE POTRAFIĘ

Nie każ mi się cieszyć, że inny ktoś
Może cię pieścić, w ramiona wziąć.
Nie każ mi się cieszyć, że pędzi czas,
Gdy spacerujecie poprzez piaski plaż.
Nie każ mi udawać, że nie drażni mnie
Barwa twego głosu i dla niego śmiech.
Nie każ mi udawać, że nie widzę nic,
Że to wyobraźnia płata figle dziś.
Nie każ mi się cieszyć, że telefon też
Mój milczy, a twój wciąż zajęty jest.
Nie każ mi się cieszyć, że kolacji smak
Przy świecach w restauracji nie dotyczy nas.

NIE TE DRZWI

Lazur oczu twych, bez nich puste dni,
Każdy uśmiech twój, smak tych boskich ust,
Ślady drobnych stóp, obraz zgrabnych nóg,
Słów perlisty deszcz, białe ząbki też…
Niczym bramu raju – dla mnie zakazane.
Słodki uśmiech, szept dla innego jest.
Twej dłoni dotyk, uścisk, muśnięcie,
Kształty ciała rozpalające wnętrze,
Twe gorące, dla świata bijące serce…
Niczym bramy raju – dla mnie zakazane.
Zakazane wszystko, co tak wielbię, kocham:
Uszy, szyja, nosek, włosy, piersi, broda…
Po prostu ty cała nieziemska istota…
Niczym bramy raju – dla mnie zakazane.
Nie patrz, nie oddychaj, nie wielb i nie słuchaj.
Kochana do bólu – gdy na słowa głucha.
Kocham. Kocham. Kocham.
Ty mnie nie chcesz słuchać.
Chłodne twoje oczy ranią moje serce.
Ja pragnę tak mało i nie chcę nic więcej.
Ja pragnę zbyt wiele – żebyś mnie kochała.
Na smyczy zniewolenia prowadzisz me ciało.
Oczy wygłodniałe twojego widoku
Smutkiem napełnione nie widzą nic wokół.

ANIE(DIAB)LICA CZYLI ZWARIOWANIE II

Dlaczego wśród życiowych burd
Sprawia tak przeogromny ból,
Chociaż wygląda prze-niewinnie
Postać, jak z bajki i ze snu?
Magiczny uśmiech i te oczy…
Nie kontrolujesz swoich słów,
Marzysz, by ją dotykać móc.
Obnaża wszystkie twoje myśli,
Przyspiesza oddech, wzmaga puls,
Chociaż wygląda prze-niewinnie
Z premedytacją pcha cię w dół.
I brniesz w głupoty, do idiotyzmu,
Od stacji miłość, do stacji raj,
Gdy się odwrócisz słyszysz jeszcze:
– Tak ukochany, więc czekam. Pa.
I tylko zapach petów zostaje,
A sens istnienia odjechał w dal
I ciągle walczysz ze zwariowaniem,
A ono sobie wciąż trwa, i trwa…

GRZECH

Tak pragnę dotykać twych ust,
Tak blisko jesteś, tuż tuż.
Powracasz w nocy, gdy śpię,
Lecz co rano budzę się…
To pech.
Po nocy przychodzi dzień,
Znów próbuję znaleźć cię.
Marzę, że pokochasz mnie
I zostaniesz. Wiem,
To grzech.
Porażenie szczęściem mija,
To tak krótko, tylko chwila,
Kiedy jesteś obok mnie.
Znów odchodzisz, Wiem,
To pech.
W kotle namiętności wre,
Do szaleństwa kocham cię.
Marzę żeby objąć cię,
Pieścić, tulić, wiem,
To grzech.
Zrobię wszystko. Ty to wiesz,
Choć to grzech jest i mój pech.

LATANIE

Oknem wyleciała nadzieja na śnieg, na mróz.
Została beznadzieja i siedzi tu.
W cienkich dziurawych spodniach – choć mróz.
W sandałach bose stopy. A Bóg?
Zapomniał o mnie całkiem. Ja o nim też…
Umarły słowa: miłość, przyjaźń… szept:
Kochaj mnie. Całuj. Nadzieja żyje w nas śmiało…
Kochaj mnie. Całuj. Bez Boga, bez nadziei – co nam zostało?

OŚLA ŁĄCZKA

Wiatr muska swoją dłonią jedwab twoich pleców,
Słońca promień ogrzewa smakując czar uśmiechu,
Krople deszczu liżą piersi wilgotnym językiem,
Liście wkładają do uszu duszę kojącą muzykę,
Strumień światła spija żar oczu niesamowitych
I tylko szkoda, że nie może mnie być przy tym.

ZIEMIA JEST PŁASKA

Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Dręcząca mózg cisza w eterze.
Odkładam na bok marzenia,
Coś zmieniam, coś umiera.
Nie wierzę, że jeszcze potrafię,
Zerkam na twą fotografię.
Wspomnienia wirują, ożywają,
A rany? Otwarte. Znów krwawią.
Posępny mam wyraz twarzy.
Zamarły na ustach wyrazy:
Kochana, cudowna dziewczyna,
Najdroższa, urocza, jedyna.
Nie nie ma, nie ma, nie ma.
Gryzie stopy spalona ziemia.
Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Smagająca biczem cisza w eterze,
Jak skowyt ranionego zwierza.
Cierpię, lecz wiem, dokąd zmierzam.

40 STOPNI W CIENIU

Jest chłodno, podmuchy fałszu tworzą szron.
Zamarzam – słoneczko, wyciągnij ku mnie dłoń.
Zmieniam się w sopel, lecz walczę o szczęścia kęs.
Patrzę w nieśmiałe oczy, ciepło uśmiechasz się.
Promyki muskają zamarzniętą, siną z bólu twarz,
Sięgają głębiej, odradzam się – już w duszy gra.
Rozkwitam, rozwijam się – sprawił to twój śmiech.
Nie żałuj swych promieni – kochaj mnie – świeć.
Dotarłaś do głębi serca i opromieniasz złe dni,
Jest ciepło, miło, radośnie, znów cieszy każdy świt.
Aż nagle coś się odmienia – oślepiasz, wysysasz sok,
Jest duszno, sucho, parno – na czole wystąpił pot.
U stóp twoich się wiję, nie mogąc wyrwać się,
Żar zwaknia bicie serca, wysusza w żyłach krew.
Wokół wszystko umiera – pełznę, choć chciałbym biec.
Ukradkiem zerkam na niebo – czekając, błagając o deszcz.