NA ZDROWIE

Wszystko drażni, aż nie chce się żyć!
Myśli tłuką się ze sobą tak, że chce się wyć.
Po kielichu jest z reguły dużo raźniej.
A po drugim coś się dzieje w wyobraźni.
A po trzecim świat wygląda znacznie lepiej.
A po czwartym jeszcze lepiej niż po trzecim.
A po piątym już nie słuchasz o czym plotą.
A po szóstym nogi ci się same plączą.
A po siódmym wszystko dokładnie ci zwisa.
A po ósmym śpiewasz głośno. Jaka kicha!
Po dziewiątym nogi z waty, w oczach pląsy.
Po dziewiątym? Nie już był dziewiąty.
Po dziesiątym coś bełkoczesz na podłodze.
Jedenasty leje się po lepkiej brodzie.
Rano kaczor wali w głowę tylko pić i pić.
Wszystko wkurwia, aż nie chce się żyć.
Po kielichu jest…

FADE (WYBLAKŁY)

Sen mieć lekki i na chwilę przestać myśleć.
Dopomoże czysty „Bałtyk” ze śledzikiem.
By zapomnieć „łódką Bols” płynę na spacer,
Luksusowa czterdziestka piątka z ogórasem.
Gin z tonikiem by ominąć gorzkie życie.
Krwawa Mary, sok ze spodu na przepicie.
I Martini z dużym lodem i cytrynką,
By przywiązać się do steru grubą linką.
Z zimnym „Lechem” wylądować na mieliźnie
Znów porzygać się i niech dzień spłynie.
„Czar teściowej” – byle by sponiewierało,
Znów powitać białe myszki w nowe rano.

KU PRZYSZŁOŚCI

Potomności nie obchodzi wcale
O czym myślę, zjem, wypawię jutro…
A ja pijąc myślę sobie nieraz,
Że potomność także obchodzi mnie równo.

BY BYĆ (TU)

Jasna każda myśl. Zapomnienia łyk.
Taki piękny dzień, że aż żyć się chce.
Lekarstwo na lepsze dziś.
Na śmiech, choć to śmiech przez łzy.
I choć rano często gnębi kac…
Pijesz, żeby być. By trwać.

ZŁE DNI

Metamorfoza nie chce przyjść
Czekam bez skutku, dłużą się dni.
W pustych oczach odbija się niechęć.
Przeliczam wszystkie za, i przeciw.
Zamknięty w małym świecie
Wyżętym z nadziei i marzeń.
Za ostatnią granicą nieobecności.
To dzięki tobie wzrosły moje akcje.
Z jednego do stu, na dwa do stu.
Do jutra. Na jutro.
Czemu kolejny dół bez dna?
I znów nie ma się z czego śmiać.
Rży tylko mały czarny koń.
I tylko jego czterdzieści volt
Wzmaga serca wolny rytm,
By biło bzdurne myśli,
Zabijało złe sny, złe dni.
Ty wyj. Ty żyj.

BÓL

Szkoda słów
Żółte róże
Białe dłonie
Karmin ust
Szkoda słów
Błękit mórz
Słońca puls
Wichru szum
Szkoda słów
Szary śnieg
Zimny głos
Czarny dzień
Szkoda słów
Fiolet bzu
Beże bzdur
Skowyt psów
Szkoda snów

BAŁTYCKA CZYSTA

Na fali, metr w górę, dwa w dół.
Gdzieś z tyłu daremny mój trud.
Ja płynę przeważnie pod prąd.
Ja tonę, coraz bliżej dno.
Na fali. Metr w górę, dwa w dół.
Na fali. Pod spodem jest trud.
Bałwany nad mą głową drwią.
Nie wyrwę się beznadziejności z rąk.
Na fali. Metr w górę, dwa w dół.
Pod falą. To koniec. Tu trup.

SAMOTNOŚĆ

W moim domu białe ściany, bielą mamią.
Pod sufitem w mojej głowie mały pająk.
Jego sieć misternie tak utkana.
Cała sieć muzyką rozedrgana.
Nie ma ciszy. Jestem sam, ze sobą samym.
No i dobrze, nikt mi już nie kadzi.
W mojej jaźni wirują chore stany.
Moja dusza – świat muzyką rozedrgany.

PIENIĄDZE (MINISTER ZDROWIA NIE OSTRZEGAŁ)

Pieniądze psują cały świat,
Mówią ile i kto jest wart.
Za ile możesz sprzedać się,
Jak Judasz każdy srebrnik bierz.
Pieniądze, to diabelska rzecz,
Wciąż chcesz ich więcej, więcej mieć.
I sto, i tysiąc, i sto tysięcy,
I ciągle walczysz, by mieć ich więcej.
Nie dają szczęścia, lecz dają żyć.
Zanika rozum – przyjaciół zlicz.
Tak ich niewielu, gdy dudków brak,
Są całe tłumy, gdy zwęszą szmal.
Pieniądze zwykła, ludzka rzecz
W szatana zamieniają cię.
I sto, i tysiąc, i sto tysięcy,
Kradniesz, rabujesz – wciąż miedzi więcej.
Za tysiąc złotych rwiesz samochody,
Za złotych sto ponton znad wody,
Dla kilku dolców potrafisz zabić,
Dla kilku marek zębów pozbawić.
Pieniądze, to diabelska rzecz,
Wciąż chcesz ich więcej, więcej mieć.
I sto, i tysiąc, i sto tysięcy
Zrobiłbyś wszystko, by mieć ich więcej.
Tak politycy sprzedają swe ideały…
Z chciwości zysku, nie państwa chwały.
Czarne w czerwone, czerwone w zielone
Za pieniądze narodowi ukradzione.
Dingi – niby ludzka rzecz.
Sprzedasz rodzinę aby je mieć.
Wszystko dla zysku – więcej mieć, więcej.
Przez mamonę nerwy, stresy.
Kiepsko idą interesy?
Zawał zaraz po zawale.
Jeszcze jeden i zapalę
Dwie gromnice na twym grobie.
Masz forsę, lecz już po tobie.
Pieniądze, ta diabelska rzecz.
Przecież ich nie można jeść.
I sto, i tysiąc, i sto tysięcy,
Milion wciąż bliższy, i tak do śmierci.
Nie zabierzesz ich ze sobą,
Stada sępów już się głowią:
Ile manny do podziału
– Jenów, funtów, lirów, groszy.
Hieny wyją już z rozkoszy,
Każdy żąda, nikt nie prosi.
Twa krwawica podzielona:
Siostra, córka, brat i żona.
Z twej rodzinki już są trzy.
Każdy liczy niby żyd.
Co zostało im po tobie?
Forsa. Farsa? A ty w grobie…
Pieniądze, pieniądze, pieniądze…

ALKO – HOLOWANIE (MINISTER ZDROWIA OSTRZEGAŁ)

Podpora skarbu państwa:
Libacje i pijaństwa.
Ratunek dla budżetu:
Roje pijaków analfabetów.
Rzędy butelek pomogą rządom.
Rządzą narodem, umysłem żądzą.
Monopoliści od monopolu.
Łupienie: kiesy, zdrowia, nastroju.
Tak, alkohole dają nam w głowę,
Degeneracja odbiera mowę.
Posplątywane słowo ze słowem,
Nowe nalepki i ceny nowe,
Stara zawartość – zgubne nałogi.
Rząd jest do czasu, więc tymczasowy.
Gdy przyjdzie nowy, polecą ceny.
A my pijemy, ciągle pijemy:
By zapić żal, przegonić stres,
Poprawić nastrój – sam wiesz, jak jest.
Pijesz za zdrowie? Umrzesz z przepicia.
Nie będzie kumpli, zdrowia, ni życia.