Żar tak buchał, że figowy listek, to zbyt wiele.
Bil wziął zamach, o w skitlesa zmienił żelek.
Eros, sam Bóg miłości z hukiem spadłby z nieba,
Zamieniłby się miło – Szazy głosem śpiewał.
Fort u nabrzeża jak biała sztandaru plama
Słońca ostra siekiera wali na kolana
A chłopaki goło tak, wałęsali się po plaży,
Po to przecież lato jest, by tyłki smażyć.
Z ciepłą flaszką mazowieckiej pod pazuchą,
Bo nie każdy to wytrzyma – taką suchość.
Pełna Kabza stróż na czatach wystawiony.
Kapselki kredkami zamienia w żetony.
Jan dał nura w otchłań jego raj, to woda.
Król lew wystawił pazur, ale zaraz schował.
I tak szli, i szli, a słońce dalej grzało,
I myśleli jedna? Może drugą by się wlało?
Drugą? Trzecia kurde mele to za mało!
Sto chociaż, pięćdziesiąt by się zdało!
Ta gorączka wszystkich suszy i wysysa,
Żeby deszcz mżył, aby chociaż mała rysa.
Czy trud uda jakoś się pokonać? Boża wola.
No wskakujcie na tygrysa – smutna dola.
Tak. Tygrys się oblizał na te słowa. Słuchaj
Dukatami chcą nas obdarować. Dmuchaj
Grubi kontra chudzi tak wola ludu
Deka w tym logiki nie ma trzeba cudu!
Zgaście słońce, wyzioniemy w końcu ducha!
Zróbmy sobie raj! Czy ktoś mnie słucha?
Uwierzcie w owijane czekoladki przez świstaka.
Będzie draka. Chodźmy w cień, bo będzie draka.
Aż pod palmą, gdzie fig góra wielka cała,
A na drzewie jeszcze jedna dojrzewała,
Fur bananów Pitagoras nie policzy,
Mandaryna taka wielka, że nie wyśnisz.
Daję słowo, to był chyba świata rekord.
Eksplozja, czar owoców, lecz to nie to.
Soku staw, gdyby z nich wszystkich wyjąć.
Wymyślili. Zróbmy tu, na miejscu wino.
Bil tu skręcił w zębach swój ostatni żelek.
Ryk orał przestrzeń. Krzyk brzmiał: Przyjaciele!