ZIEMIA JEST PŁASKA

Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Dręcząca mózg cisza w eterze.
Odkładam na bok marzenia,
Coś zmieniam, coś umiera.
Nie wierzę, że jeszcze potrafię,
Zerkam na twą fotografię.
Wspomnienia wirują, ożywają,
A rany? Otwarte. Znów krwawią.
Posępny mam wyraz twarzy.
Zamarły na ustach wyrazy:
Kochana, cudowna dziewczyna,
Najdroższa, urocza, jedyna.
Nie nie ma, nie ma, nie ma.
Gryzie stopy spalona ziemia.
Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Smagająca biczem cisza w eterze,
Jak skowyt ranionego zwierza.
Cierpię, lecz wiem, dokąd zmierzam.

40 STOPNI W CIENIU

Jest chłodno, podmuchy fałszu tworzą szron.
Zamarzam – słoneczko, wyciągnij ku mnie dłoń.
Zmieniam się w sopel, lecz walczę o szczęścia kęs.
Patrzę w nieśmiałe oczy, ciepło uśmiechasz się.
Promyki muskają zamarzniętą, siną z bólu twarz,
Sięgają głębiej, odradzam się – już w duszy gra.
Rozkwitam, rozwijam się – sprawił to twój śmiech.
Nie żałuj swych promieni – kochaj mnie – świeć.
Dotarłaś do głębi serca i opromieniasz złe dni,
Jest ciepło, miło, radośnie, znów cieszy każdy świt.
Aż nagle coś się odmienia – oślepiasz, wysysasz sok,
Jest duszno, sucho, parno – na czole wystąpił pot.
U stóp twoich się wiję, nie mogąc wyrwać się,
Żar zwaknia bicie serca, wysusza w żyłach krew.
Wokół wszystko umiera – pełznę, choć chciałbym biec.
Ukradkiem zerkam na niebo – czekając, błagając o deszcz.

WIERZĘ W JEŻE W WIEŻY

Wiem, wiara czyni cuda, więc wierzę, że się zdarzy,
Powiesz, co chcę usłyszeć, o czym śnię, o czym marzę.
Gdzieś na bezludnej wyspie, na ciepłej, mokrej plaży,
Całuję twoje usta, dotykam ślicznej twarzy…
Wiem, wiara czyni cuda, więc wierzę, że się zdarzy,
Że mi jej nie zabraknie, nim się to wszystko zdarzy.

30 LAT PÓŹNIEJ

Wspomnij mnie – kiedy czas pokroi ciało twe w zmarszczek sieć.
Wspomnij mnie – kiedy będzie żal stu straconych szans.
Wspomnij mnie – był taki ktoś, kto dać ci chciał swój los.
Wspomnij mnie – był taki ktoś, kto się śmiał, choć był ten… pan.
Wspomnij mnie – kiedy będzie ci źle, robaki zjedzą ciało me.
Wspomnij mnie – kiedy ten świat będę oglądał hen, gdzieś z gwiazd.
Wspomnij mnie – czy brak ci tych lat? Uroń łzę. Tam też będę kochał cię.

ŻYCIE

Jednostajny rytm – życie.
Ideałów wyblakły cień – życie.
Kilka dróg na skrót – życie.
Zamknięty myśli krąg – życie.
Równy każdy dzień – życie.
Zapomniane prawdy – życie.
Pogoń za mamoną – życie.
Złudne słowo wolność – życie.
Niespełniona miłość – życie.
Przeraźliwa starość – życie.
Setka wódki na noc – życie.
Stada sępów stoją w życie.
Czas ponaglający – życie.
Radio nadające koncert życzeń.
I po śmierci wstań po nowe życie.
Życie.

ZŁUDA

Kolejny raz próbuję komuś zaufać, uwierzyć.
Nie wiem, czemu, wśród zakłutych łbów pancerzy,
Szukam kwiatu, który wyrwie mnie z otchłani,
Da nadzieję, na radość, przyjaźń i nie zrani.
Nie opluje, wyciągniętej szczerze dłoni,
Nie wyszydzi, nie wyprze się, ból ukoi.

PUŁAPKA

Zawieszony w próżni tracę cenny czas,
Ktoś coś do mnie mówi, a ja w słoju sam…
Z trudem łapię oddech, brak tlenu, brak sił,
Wolno krąży krew, w gardle zastygł krzyk.
Opadły emocje, cisza w uszach gra,
Więc gumowym młotkiem walę w szklany dach.
Nic już nie przeszkodzi. – Chociaż wody łyk!
Me więzienie drgnęło, a ja razem z nim.
Rzucam się w amoku, na jedną ze ścian,
Słój przechyla się. Skaczę jeszcze raz.
Niczym w beczce śmiechu, chociaż w sercu płacz,
Lecę, jak konserwa, tak toczy się świat.
Kamień, za kamieniem, raz w górę, raz w dół,
Siniak za siniakiem, nagle pęka słój…
Wolny! Jestem wolny! Łapię w płuca wiatr.
Że złamane serce, pokrwawiona twarz,
I to, że od śmierci dzielił tylko włos
Minie. Wszystko minie. W mych rękach mój los.

U BRAM

W latającej trumnie, jakiś czarny typ
pomachał mi ręką, został tylko świst.
Czart nadstawia rogi, groźnie bucha dym,
Anioł stoi z boku smutno marszcząc brwi.
Wyskubane skrzydła, u stóp puchu garść,
W dłoni pajda chleba, nawet masła brak.
Zakazany owoc zgnił i z drzewa spadł.
Jak pies ogrodnika: nie da, nie zje sam.
Nie baranku boży – głupi tryku – patrz.
Boskie ideały dawno trafił szlag.

CZEKAJĄ NA BAAM

Nic mnie nie trzyma tu, nic mnie nie ciągnie tam,
Siadam okrakiem na bombie czekając na wielkie baam!
Zdesperowany z wysiłkiem podpalam cieniutki lont.
Trzask tartej o draskę zapałki. Czy długo będzie trwał lot?
Mam dość chaosu, destrukcji, pogoni za kasą, dość zła.
Dążę do ciszy, spokoju, a cisza, to z piachu dach.
A spokój, to kilka desek, robaki i czeluść bez dna,
Jedynym wyjściem jest śmierć, więc niech nadejdzie to: Baam!

DECYZJE

Są decyzje, których nie podejmuje się codziennie.
Takie, co piorą mózg, a w duszy będą śmierdzieć,
Kłuć, ranić, kapać z oczu, wyrywać z objęć snu,
Lecz za każdym razem podjąłbym je znów.