ŚWIETLANY (PO SŁONECZNEJ STRONIE)

Przechodziłem ten wschód słońca tyle razy.
Ileż razy przenikałem blaski twojej twarzy?
Nie widziałem. Niczym ślepiec twe obrazy
Omijałem – Wciąż czerpałem z pustej wazy.
Żyłem fikcją i iluzją, marzeniami nakręcony.
Nie patrzyłem. Śnięty. Klapki z każdej strony.
W czterech ścianach się zakułem łańcuchami.
Tyle chwil straconych, tylko oddech między nami.
(Wymieniany) Ty widziałaś, chciałaś zbudzić me spojrzenie,
A ja byłem bardzo chorym, oszalałym tylko cieniem.
Który gonił, który pędził, ale dokąd?
W drzwi zaryglowane tłukłem, czarne okno.
Teraz widzę i się cieszę każdym wschodem.
I wciąż wyżej w jasności kolejny schodek
Pokonuję z twą pomocą, ust uśmiechem.
Dziś nie powiem: Życie ma swój związek z pechem.
Moje szczęście jest splecione z twym istnieniem.
Wschodzie słońca chcę ci służyć swym ramieniem.
W twych promieniach chcę się nurzać aż do świtu.
Już do końca w ciepłych falach dobrobytu.