Noc nie daje mi znów spać tarmosząc i szczypiąc.
Ileż takich w tyle mam? Pewnie ponad tysiąc.
Wiatr niestety wciąż dmie w twarz, więc uważać muszę,
By nie zmienić swoich prawd, i być wiernym duszy.
Bo choć łatwo z prądem gnać – bez wysiłku płynąć,
Wolę tłuc do nieba bram, niż w czyśćcu zawinąć.
Sam wtulony w pościel z traw, lecę lotem spowolnionym,
W rejon marzeń które mam, w obszar ciągle niespełniony.
Niebo kołdrą mlecznych gwiazd lekko szumi w głowie.
Jasny spadający punkt proszę, by mi dał odpowiedź…
I wciąż czuję mych łez smak płynących do wnętrza.
Każdy wieczór taki sam, miłość wciąż gorętsza.
A Noc nie pozwala spać szczypiąc i tarmosząc.
Więc przewalam się w konwulsjach błagając i prosząc.
Sam wtulony w pościel z traw, lecę lotem spowolnionym
W rejon marzeń, których kształt ujrzałem spełniony.