DZWONECZKI

Swoje w szeregu miejsce znam, nie mogę się wychylać.
Lecz mam to w dupie! W dupie mam, że z karku zleci szyja!
Cóż, moja głowa już stracona. Nic na to nie poradzę.
A w mojej chorej wyobraźni przed ołtarz ją prowadzę.
Potem idziemy poprzez park szczęśliwi sobą, roześmiani
Nie pozwól proszę budzić mnie, żyję takimi snami.
Lecz ranek przecież musiał przyjść. Kolory są deszczowe,
I znów czas kopie mnie po tyłku i dobą wali w głowę.
I na kolejną czekam noc, a serce boli i drży na trwogę.
Chociaż tak bardzo chcę być z nią – na jawie być nie mogę!
I znów poraża prąd, to znak – na miejsce muszę wracać,
Aby przeczekać podły czas – stan tęsknot, jak stan kaca.
Znów muszę w głowie znaleźć sens w pamięci sięgnąć raju
Dostać literek- kilka wysłać, aby nie uschnąć z żalu
Nagle minutę głos jej słyszę – nawet, gdy słyszę ją godzinę.
Cisza na powrót wciąga w czeluść, lecz wierzę, że wypłynę.
Ileż nadziei trzeba mieć, by wciąż w to miejsce wracać.
Ileż usłyszeć: „Dzisiaj nie.” – wstawać, znów się przewracać.
Czy warto w takim stanie żyć i pisać wiersze krwawe?
Warto, bo kiedy przy mnie jest, mam w sobie płynną lawę
Ona gotuje moją krew, pobudza, jak narkotyk
W źrenicach kiedy mam jej blask, i jeszcze czuły dotyk…
Gdy mogę patrzeć w jasną twarz, w mig gaśnie snu potrzeba,
A gdy smakować mogę ust dosięgam szczytu, nieba!
Szczęście jej właśnie imię ma – drobinka ukochana!
Straciłem dla niej swoją głowę, i padłem na kolana!