WYSSANY (SPRAGNIONY PTASIEGO MLEKA)

I znów cierpię, a świat płynie monotonnie w dal znużony.
Czuję mego szczęścia bliskość, lecz nie mogę go dogonić.
Gdzie horyzont miga punkcik – złudna lśni fatamorgana.
Chwytam w palce wiatru powiew – szczęście z rankiem się oddala.
Daje wiedzę, jak wygląda, znam smak mleka, ale potem…
Znów zostaje beznadzieja, znów czekanie, znów tęsknoty.
I znów cierpię klnąc na ciszę swe marzenia senne gonię,
Lecz to fikcja, bo tak pędząc toczę koło, w miejscu stoję.
Tylko czasem – wciąż na moment – cień w ramiona się zaplącze…
Słyszę wówczas świerszcza skrzypce, żab kumkanie – wiosny koncert.
Wtedy ciemność najczarniejsza od jej pieszczot blasku pełna,
A w pieszczotach szepty czułe, uczuć pożar, ciała jedwab.
I nie myślę, co gdzie było, o przyszłości – tym, co potem.
Jest mi dobrze. W gwiazdach, niebie i odeszły gdzieś kłopoty.
Mija chwila – biegacz sprinter sterydami nakręcany,
I nadchodzi nowy ranek – tak przeklęty, tak niechciany.
Ja znów cierpię, a świat płynie monotonnie w dal powoli…
Wierzę w siebie, naszą miłość – chcę i będę szczęście gonił.