KRA VAN

W moich oczach nie ma błysku – matowieje.
Myśli mroczne stada sępów, a nadzieje
U stóp moich niczym ołowiane kule…
Hieny szarpią za nogawki, za koszule…
W pustce wnętrza obdartego niby szmata
Zimno, wilgno, tylko obok siąść i płakać.
Szyja łączy głowę z resztą jakimś cudem,
Lecz czy jeszcze jest na karku? Węszę złudę.
Czy oddycham? Tak, powietrza jęczy para.
Tylko, po co? Za co tak olbrzymia kara?
Nie chcę życia, nie zniosę kolejnej tony
Na swym karku. Niech żałobne biją dzwony.
I Gawrony ze skrzydeł czarnych łopotem
Niech śpiewają. A milczenie będzie złotem.