O NICZYM, CZYLI O ŻYCIU

Proszę przyjedź, już doczekać się nie mogę.
Tylko przyjedź, wiem, masz swoją własną drogę.
Miałaś rację. Po co ten wariacki taniec?
Niech taksówka jedzie dalej, ja zostaję.
Proszę przybądź, już doczekać się nie mogę.
Jeśli nie ty, kto wykona moją wole?
Tylko twoje smutne nauki są prawdziwe.
Zwariowanie, lepiej trupem być niż żywym.
Gruby sznurek i niech tak już pozostanie.
Po co kłótnie i powroty, lub rozstanie?
Sucha gałąź, bo tak bywa w filmach grozy,
Jakiś piorun. Schody dawno wyszły z mody.
Z boku rzeka, w której pływa śnięta ryba,
A nad rzeką z ćwiartką wódki siedzi rybak.
Lecz wracając do wieszania. Tak. Już lepiej.
Może jednak się utopię, nie powieszę?
No, bo dyndać tak na wietrze jest nieładnie.
Nieestetycznie, niebezpiecznie… A, jak spadnę?
Na dodatek, nie na głowę, lecz na dupę?
Znając fart swój wlecę jeszcze w krowią kupę.
Tak. Odpada. Wisielcem nie pozostanę.
Więc topielcem? W ten grudniowy, zimny ranek…
Ale zaraz. Kto wyrąbie mi przerębel?
Wędkarz? Zaraz pewnie się przeziębię?
Więc co jeszcze? Od myślenia pęka głowa.
Może procha? Tak, to może być metoda.
Łykam chyżo, jeden drugi, trzeci leci…
W gardle klucha, piguła, to nie kotlecik.
Nie dam rady. Przeokropne jest to świństwo.
Teraz wiem, zabić się to skurwysyństwo
Mniejsze, niż żyć na tym łez padole,
Otoczonym przez wariatów, lecz (dziś) to wolę.