Sekundy długie, jak pociąg towarowy.
Sekundy wlokące się, jak pies cherlawy.
Czekając na czekanie liczę trawy każde źdźbło;
Tysiąc, drugi, trzeci, nie, to nie jest to.
Nuda. Rośnie trawa w szumie drzew.
Nuda. Leci ptaszek, rosi deszcz.
Nuda. Siedzę tu już drugi dzień.
Nuda ostrzy zęby, chce mnie zjeść.
Zbyt wiele czasu znów na myślenie,
Na dojrzewanie i z gwiazd spadanie…
Na twardą ziemię w cuchnącą kupę,
Tuż obok groźnych czerwonych mrówek.
Nuda. Rośnie trawa w szumie drzew.
Nuda. Ptaszek w słońcu grzeje się.
Nuda. Leżę tu już trzeci dzień.
Nuda ostrzy zęby, chce mnie zjeść.
Destruktywne prawdy stepują w takt marsza
(Granego przez żołądek)
Nogi w ciężkich buciorach człapią jednostajnie:
Lewa, prawa, kłamstwo, prawda, lewa, prawa.
Azyl, tak daleki, a ja tu, za murem absurdu.
Nuda. Trawa ciągle i szum drzew.
Nuda. Ptaszek gdzieś rozpłynął się.
Nuda. Sterczę tu już trzeci dzień.
Nuda ostrzy zęby, chce mnie zjeść.
Orzełek na czapce ziewa przeciągle…
(Ile nudy można znieść?)
Chaos pachnie wódą w cieniu drzew.
Czemu ciebie nie ma obok mnie?
Przykro. To dlatego nudzę się.
Nuda. Ona nie zwariuje mnie.
Nuda. Siadam, piszę bzdury i jest lżej.