Ciemność dociska ramiona do ziemi…
Światła! – Słyszę przerażony, szorstki głos,
Ale pozostali uczestnicy patrzą niemi…
Grubasowi nie pomaga pełny w garści złota trzos,
I katolik w mękach zwija się na glebie
Musi skonać, nadszedł odkupienia czas.
Grzechot pił tarczowych i łańcuchów,
Jazgot dziki, to kostucha rusza ostro w tan.
Płacze dziecko wyszarpnięte z matki łona,
Gaśnie życie w mroku wycie wilka, może psa.
Niemożnością! Śmierci nie da się pokonać!
Nie ma mocy, ani diabeł, ani anioł, to jej gra.
W bieli kości, knykci poszarpanych błyszczy
Ostrze zimne i szyderczy słychać śmiech.
Tylko postać przykucnięta niknie w dali
Patrząc w morze. Przyjdzie jutro – miała gest.