40 (NA GODZINĘ)

Cienie, coraz dłuższe cienie.
Już nie wznoszę się nad ziemię.
Już gwiazd z góry nie oglądam.
Siły nie mam za wielbłąda.
Słów nie mogę złożyć składnie.
Nie jest dobrze. Nie jest ładnie.
Igłę jeszcze przez mgłę widzę,
Lecz w niej dziurę? Aż się wstydzę.
Z lwa została tylko grzywa.
Szyja miękka. Łeb się kiwa.
Kaczka zawsze jest pod ręką.
Jak nie kaczka, to wiaderko.
Basen zmniejszył swe rozmiary.
Zęby w szklance grzechotały.
Słuch, jak noże w chińskim barze
Ojciec rządzi, radio każe.
Karą każdy dzień kolejny,
Gdy brakuje sił i werwy.
Ruszam miast wycieczką w góry
Szlakiem z kuchni, toż tortury.
Owca myli się z baranem,
Milionowy wkracza z ranem.
Skarpet ciągle mi brakuje.
W piersiach kłuje, w gdzieś świdruje.
Ktoś przybory mi przekłada.
Margarynę muszę jadać.
Odstawiają mi słodycze.
Gdzież beztroskie moje życie?
Słuch, jak noże w chińskim barze
Życie mija, starość karze.