NIEDOCZAS (NY)

Ocean groźny mnie pochłania. czy go przepłynę, czy utonę?
On stanął w miejscu spętał serce, myśli kieruje w jedną stronę.
I w czarnej mazi smolnej kadzi ruch każdy długi, nieciekawy,
A wszystko wolno beznamiętne i nowe wnętrze drą obawy.
Czy czas pokonam? Czy tęsknota nie wyssie soków mych ostatnich?
Czy wyrwać uda się z tych kleszczy? Czy pozostanę w jego matni?
Zimno i dreszczy bije fala. Uderzam w ciszę dzikim skowytem…
Dlaczego? Bo Ciebie nie ma obok. Dni są szarością, bólem, niebytem.
Ciągnie jak flaki się niedziela, jak rak do tyłu wloką minuty.
Nie drży wskazówka nawet mała, jakby był w dyby zegar zakłuty.
Słońce na niebie znieruchomiało chmura kłębiasta je przesłania.
Widok, jak na stop klatce się dzieje. Wielka porażka. Efekt czekania.
Czasie tyś klątwą przemijania. Gdy w mych ramionach szczęście tulę
Pędzisz, jak strażak do pożaru, pociski, lub, armatnie kule.
Kiedy jest ze mną ta jedyna, najdroższa mi osoba w świecie,
Ty musisz gnać gdzieś, jak szalony, niczym lawina musisz lecieć.
A kiedy czekam z utęsknieniem na nowy powiew, blask radości,
Próbuję złapać cię przytrzymać, ty za plecami mymi złościsz.
I znów wstrzymujesz piach w klepsydrze, niczym skazaniec przed szafotem.
Masz w nosie wszystkie me pragnienia to, że obsypałbym cię złotem
Byle do przodu dziś ruch zobaczyć i by cię popchnąć jeszcze trochę,
By cię zatrzymać kiedy jest ze mną. Błagam, sprawże mi tę radochę.