Oczy pełne deszczu aż umyka brzeg.
W sercu zimna bryza. Ciało brodzi w mgle.
Łzy łykane wolno spływają do wnętrza.
Bezmiar pieni strugi, w duszy lęki spiętrza.
Wszystkie myśli krzywe – pozlepiane w głowie.
Znów pytanie za pytaniem – umarła odpowiedź.
Kryzys braku słońca, samotnych urojeń.
Walka z wiatrakami, ciągły wyścig zbrojeń.
W niewoli swych uczuć uruchamiam ręce.
Chcę by ten czas minął. Zbieram się naprędce.
Szare pustostany, szarej codzienności
mijam szybkim krokiem – rozpoczynam pościg.
I przyspieszam kroku, szybciej, jeszcze szybciej.
Gonię swe marzenia rozum z oczu niknie…