Tak delikatnie buja i nagle ciągnie w dół,
Niczym armatnia kula sprawiając drący ból.
A potem mnie do nieba wynosi z wielką siłą
Na reszcie jest tak cudnie, tak bosko, słodko miło.
I znów z wysoka patrzę w jasne płomyki miast,
Unoszę się w przestworzach muzyka w duszy gra.
Lecz sznurek się napina, jak mięśni twardy zwój
znów pętle mam na szyi i pręży i znów w dół.
Znów zrywam się do lotu, choć koniec dobrze znam
Jak Ikar runę z nieba i skręcę sobie kark.
Wciąż huśta moje życie i z góry rzuca w dół,
Ech, żeby nieba z piekłem było choć pół na pół.