Nie ma dnia, bym nie dostał w łeb
Nie ma ucieczki, wszędzie jest źle.
Azylem nie jest nawet mój sen
I tu upiory nachodzą mnie
Dnia codziennego, niemocy łez
Żadnych przystani, wśród morza burz.
Może niedługo… Nareszcie! Już!
Mój pogrzeb. Karawan toczy się z turkotem.
Zamilkłem, milczenie jest złotem.
Mój pogrzeb. Pies osikał tuje.
Jak pięknie ktoś smutek markuje.
Mój pogrzeb. Dwie osoby na krzyż.
Łza w oku. Z żałością się patrzysz.
Mój pogrzeb. Białe tulipany.
Za moment, będę pogrzebany…
Ps.
Lecz zaraz. Jeszcze nie w tej chwili!
Powoli mili i nie mili.
Mam czas na smutek, gorzkie teksty,
O śmierci, trupach dole wiecznym.
Powoli, ja tylko blefuję.
Nic z tego, jeszcze wam potruję.
Potęga w mojej głowie jest,
Świadomość życia, jego sens,
Wiara w piękny, lepszy dzień.
Nadzieja, że ziści się sen.
Rankiem słońce świeci fest,
A jak nie, to co? Niech siorpi deszcz.
Złe myśli znikną, odejdą w dal,
Bo zawsze można się z czegoś śmiać.
Nie wpuszczę smutku, choć przytłacza mnie,
Skopię mu dupsko, niech spada hen.
Parszywe prawdy odgonię stąd,
A z trosk codziennych zostanie swąd.
Zgliszcza zwątpienia nie martwią mnie.
Czwartek, nareszcie piękny dzień.