Jest chłodno, podmuchy fałszu tworzą szron.
Zamarzam – słoneczko, wyciągnij ku mnie dłoń.
Zmieniam się w sopel, lecz walczę o szczęścia kęs.
Patrzę w nieśmiałe oczy, ciepło uśmiechasz się.
Promyki muskają zamarzniętą, siną z bólu twarz,
Sięgają głębiej, odradzam się – już w duszy gra.
Rozkwitam, rozwijam się – sprawił to twój śmiech.
Nie żałuj swych promieni – kochaj mnie – świeć.
Dotarłaś do głębi serca i opromieniasz złe dni,
Jest ciepło, miło, radośnie, znów cieszy każdy świt.
Aż nagle coś się odmienia – oślepiasz, wysysasz sok,
Jest duszno, sucho, parno – na czole wystąpił pot.
U stóp twoich się wiję, nie mogąc wyrwać się,
Żar zwalnia bicie serca, wysusza w żyłach krew.
Wokół wszystko umiera – pełznę, choć chciałbym biec.
Ukradkiem zerkam na niebo – czekając, błagając o deszcz.