PADLINOŻERCY

Gdy drzwi zamyka kłamstwa zimny wiatr,
Jego podmuch wyrywa głowę przygina kark.
Kiedy ocean mojego wzroku nie faluje,
Jestem cichy, obojętny, nic nie czuję.
I nie stanę w ringu ze swym przeznaczeniem,
Żadnej drogi, strzałki, toru z wybawieniem.
Chaos się wynurza z myśli poskręcanych,
Szpara coraz mniejsza, większe rany,
Krzywe niebo, każdy wydech, wdech, obłoki.
Płytki świat, już nie jest tak szeroki.
Niebezpieczny? Nic gorszego mnie nie spotka.
W nozdrzach zapach bucha siary, ciężar młotka.
Nie otworzę, choć odtwarzam każdą chwilę:
Ranek, tamten, zwiewną cudną noc z motylem.
To minęło bezpowrotnie i nie wróci.
Jednak dusi, tak cholernie mocno dusi.
Przeminęło coś, jak pokój w zgiełku wojen.
Kryzys tożsamości, gorzki smak urojeń.
Nawet nie mam siły krzyczeć: To nie prawda!
Już nie walczę, pochłania mnie czeluść bagna.