GRANICE WYOBRAŹNI

Wyobraź sobie dużą wodę, zgorzkniałe martwe morze.
Wyobraź sobie oceanu niepokoju sine tonie
I teraz wiedz: To wszystko jeszcze nic, bo ja
Topię się w niemocy przesolonych łzach.
Wyobraź sobie dół, dół jeszcze większy.
Wyobraź sobie dół trzy razy potężniejszy
I teraz wiedz: To wszystko jeszcze nic, bo ja
W tym miejscu, gdzie niejeden z nich ma głaz
Przeogromną wyrwę mam.
Wyobraź sobie niedźwiedzi sen, sen jeszcze większy.
Wyobraź sobie polarną noc, mrok najostrzejszy
I teraz wiedz: To wszystko jeszcze nic, bo ja
Chciałbym położyć się i spać w drewnianym łożu z daszkiem.

NA NIBY

Chcę z mroku wyjść cieszyć się słońcem,
Zapomnieć usta twoje gorące.
I przestać wierzyć w senne omamy.
Od dna się odbić, nie być spętanym.
Z szaleństwa sieci wyciągnąć głowę,
Wymazać z mózgu każdą rozmowę.
By słowo: Oczy – serca nie rwało,
Ciało – by wnętrza nie gotowało.
Chcę z mroku wyjść cieszyć się niebem.
Móc widzieć inne, nie widzieć ciebie.
By w nocy sny mnie z dala mijały,
Dotliły się serca przepastne pożary.
Chcę wreszcie żyć, choć nieszczęśliwy,
Lecz by to wreszcie nie było na niby.

KTO NASTĘPNY?

Do wszystkich osób, które są w tym roku ważne.
To, że w tym roku może wam się wydać niepoważne,
Lecz świat się kręci, wszystko się tak szybko zmienia,
Dziś opromieniasz, a jutro jesteś już postacią z cienia.
Dziś jesteś ogniem, żarem serca, uwielbianym tak pragnieniem,
A jutro szarym pyłem, pajęczyną kurzem oplątanym zapomnieniem.
Że to nieprawda, że to co piszę się nieczęsto zdarza?
Spokojnie. Spojrzyj tylko w strony podręcznego kalendarza.
Ileż postaci przewinęło się przez czasu kartki?
Jak wielu z nich traktujesz, jakby byli martwi?
Więc jeszcze raz: do osób, które są w tym roku ważne.
Póki być chcecie będzie aktualny stary adres.

CISZA TRWA

Tekstu brak zabija mnie,
To cisza woli kulą w łeb:
Bach, bach, jest źle,
Jest źle, jest źle…

ZASIEKI, ZAPORY, GRUZY

Byłem murem, teraz jestem tylko osłem,
Grubym murem i do góry sztywno rosłem.
Budowałem swoje plany bardzo śmiałe i marzenia
W hałdach piachu, zwałach żwiru i kamienia.
Z twych uśmiechów, spojrzeń w oczy, czułych słówek,
Budowałem na pustyni, jak rój zwinnych mrówek.
Pracowałem wiara w miłość mi dawała siły,
Zaciskałem z bólu zęby, naciągałem mięśnie, żyły
I na taczce postękując wywoziłem tony złości,
Kilofami rozbijając serca swego beton wątpliwości.
Znów wznosiłem fundamenty od przyjaźni, jak należy,
Choć wiedziałem, że ci na mnie wcale nie zależy
I sypało, wiało drobnym piaskiem, pyłem w oczy
Ja walczyłem niczym Tytan, byłem z tobą każdej nocy.
Choć wbijałaś ostre kliny, aż krwawiło serce moje,
Ja dla ciebie wybudować chciałem antresole.
I dawałem, i dawałem więcej niźli miałem,
Tobie w chmurach ciepłe gniazdko mościć chciałem.
Mimo dobrych rad znajomych, ich ostrzeżeń
Wciąż walczyłem i nie straszne były prawdy twoich zwierzeń.
Pion i poziom, tak tworzyłem podnośniki, dźwignie silnie
I kochałem, i pragnąłem całym sobą, jeszcze silniej.
Ty spojrzałaś. Jednym gestem, jednym słowem to zburzyłaś.
Zrozumiałem: nieszczęśliwa miłość to też siła.
Znów się zbieram, wszak Warszawę z gruzów odbudowywano.
Ja znów walczę, dziś mocniejsze moje ręce, głowa, całe ciało…
Choć wzgardzony od początku zbieram kamyk, po kamyku,
Nowym trudem z sercem w piersiach, bez histerycznego krzyku,
Ale jednak czegoś nauczyło – życie – kolejna porażka
Łażę smutny po ruinach: Nie budujcie na ruchomych piaskach!

UKRZYŻOWANIE

Wolno otwieram kolejne drzwi,
Znów struga światła pada na krzyż.
Nie widzę, oślepia mnie blask.
Skrzynia pełna skarbów i ten głos:
– Brać! Brać!
Ja zostanę idiotą, nie mógłbym z tym żyć.
Wolę swoją dolę niż diabelski wikt,
I nie wbiję gwoździa w wyciągniętą dłoń,
Nic się nie zmieniło, ja nie jestem stąd.

ATAK

Komunikatywność zero! Reakcji brak!
Bodźce nerwowe? Coś jest nie tak!
Szpilkę pod paznokieć! Nic, ani drgnie!
W czarnym tunelu brzmi chory śmiech.
Cios w splot słoneczny? Odruchu brak!
Lampą po oczach! Gdzieś zanikł strach!
Nagle odmiana. Coś dzieje się…
Na twarzy uśmiech…Wzięła go śmierć.

POLOWANIE

Klatka po klatce wciąż drepczę w tył
Jak na zwolnionym filmie staram się iść
Analizuję gdzie tkwi mój błąd
Znalazłem na ramieniu kostuchy lśni dłoń
Nie piłuj nie ścinaj mych skrzydeł
Nie zakrywaj uszu mych chcę słyszeć
Nie wypalaj tęczówek otchłani gwiazd blasku
W myślach zatopionych o innej do brzasku
Za krzyki grzeszników kołem łamanych
Gruchotanych kościach ze szpiku wyssanych
W głodzie oczu dzikie malując obrazy
Bez podtekstów zamglonych bez skazy
Klatka po klatce cofa się film
Do sedna sprawy jak wić chcę się wić
Staram się szukać gdzie zalega błąd
Znalazłem za późno śmierć wyciąga dłoń

GŁASNOST (NIE POLITYCZNA)

Na papierze: Nieudane kiepskie dni,
Portrety kilku znajomych świń,
Kropla nadziei, goryczy morze,
Opisy kilkunastu upokorzeń,
Anioł poznany całkiem przypadkiem,
Miłość skończona wielkim upadkiem,
Historia jednej morskiej przygody,
Po plaży na dół wiodące schody…
Na kartce zostały zapisane:
Nocne frustracje, koszmarny ranek
De reizm na temat śmierci Boga,
I o młodzieży przyszłość trwoga,
O budownictwa na piaskach słabości,
Rozwiązywaniu przejściowych trudności…
A po cóż potrzebny jest mi ten kicz?
Przelewam myśli, by przestały gryźć.

JESTEM

Nie ma ciebie, chociaż nie ma jednak jesteś,
Mową ciała, ruchem warg, każdym gestem…
I mnie nie ma. Coś tam piszę, milczę szepczę,
A tak pragnę podnieść słuchawkę i krzyknąć: Jestem!
Jestem!
Jestem!