Jest cichutko, że…
Tak bezpiecznie…
Jak?
Nie wiadomo gdzie,
A w ogóle…
Ach!
Jest bezpiecznie, że…
Tak cichutko…
Jak?
A w ogóle gdzie?
Nie wiadomo.
Ach…
Nie wiadomo gdzie,
Jest cichutko tak,
I bezpiecznie, że
Usnął w kącie strach.
DO Z(O)OBACZENIA W PIEKLE
Jak ryba, gdy jej skrzela wysychają…
Duszę się!
Jak zając, kiedy psy dokoła zgrają…
Boję się!
Jak pet rzucony na chodniku…
Dopalam się!
Jak kurwa straszona widmem świtu…
Oddalam się!
Jak kropla na kielichu już dopitym…
Wysycham!
Na świecie, błędnie zwanym znakomitym.
Zdycham!
I ucząc się, że dobrym być nie warto,
Zabijam kolejną nic nie wartą wartość!
NIC NAPRAWDĘ
Nie ma już nic bezinteresownego,
Nawet uśmiech i radość w tle.
I choć nie może być nic gorszego
Wciąż muszę słuchać: Ble, ble, ble…
Nawet, gdy patrzysz w oczy me
Przeliczasz, co z tego możesz mieć.
Te piękne słowa na pozór darmo
Mistyfikacja, fikcja – to marność.
Za darmo nie ma naprawdę nic.
Nie trzeba płacić tylko za sny.
A te, szalone wciąż nie chcą przyjść…
Otwarte oczy, niedługo świt.
Za darmo nie ma naprawdę nic.
Cóż znaczą sny, gdy nie ma ich.
GRA
Gdy wasz jest ten grzyb atomowy
I znów pociski lecące na głowy.
Nieustająca pogoń za szmalem,
Potem dobrobyt, grożący zawałem.
Destrukcja, zawsze i wszędzie,
Trujące słowa, po prostu brednie.
Te uśmiechy, tak często fałszywe,
Obietnice , przeważnie nie żywe,
Kopniaki zadawane dla zabawy
I zęby znające smak trawy…
Zaszczuci, jak lis przez myśliwych,
A jednak do przodu kroczymy.
DO NIEBA, CZY PIEKŁA?
Do zobaczenia w lepszym ze światów, jeżeli jest…
Wśród palm zielonych i pełnych szklanek gin będzie też.
Do zobaczenia, jeśli dolecę w ogóle tam…
Przecież tak łatwo jest zmylić drogę wśród kłamstw.
Jeżeli dotrzesz pierwsza do stanu, gdzie kwitnie bez…
Zajmij mi fotel, jakieś słodycze ze sobą weź.
Szerokie łóżko pod baldachimem ty, ja i sny,
Stada aniołów grają na lirach, w tym czasie my…
Do zobaczenia w lepszym ze światów, wyruszam tam,
Podaj mi rękę, na pożegnanie buziaka daj.
NIEPOGODA
Niewinna chmurko – zabierz mnie, ulećmy stąd.
Mały obłoczku – siedzieć tu to jest błąd.
Wietrze – odegnaj czarne myśli, by nie straszyły mnie.
Wicherku – odpędź złe moce, wywiej z mej głowy gniew.
Słoneczko – ogrzej mnie, uśmiech daj, radość nieś.
Słoneczko – rozmroź serce, jak to zrobić? Ty wiesz…
TERAZ
Kiedy do stracenia nie ma nic,
Oprócz życia, które też nic warte.
Kiedy do spełnienia nie ma nic,
Marzenia odjechały pięć po czwartej…
Ot wsiadły tak do autobusu,
I są już hen, gdzieś pod granicą,
A ja pod ścianą bez przymusu,
Ze śmiercią, swoją powiernicą.
I kładzie dłonie na me barki
Szepcząc do ucha: Tam jest spokój.
Patrzę jej w oczy, to nie bajki.
Opuszczam głowę. Jestem gotów…
W TEATRZE LALEK
Wiem, niezły ubaw masz, patrząc, co wyczyniam.
Zabawnie układasz me dni w śmiech, nijakość, łzy.
I wzór znów powtarza się, jak zmrok, noc i dzień.
Żyję, lecz szansę daj! Istnienia pokaż cel!
Wiem, powiesz mi: To nieważne.
Więc mówię ci: Nie, nie dla mnie.
Wyrzucasz z mej pamięci fragmenty niebezpieczne.
Zostawiasz chłam i gnój, myśli tak niedorzeczne.
Kolejny raz mnie rzucasz w otchłanie oceanu,
A potem mnie ratujesz, szepcząc: Podziękuj Panu.
Wiem, powiesz mi, że to dla mnie.
Odpowiem: Nie, to nieważne.
SZA
Powoli zamykam oczy, nie wiem, czy śpię.
Rozpostarty w fotelu… Uśmiechasz się…
Kiedy zamykam oczy oplatasz mnie…
Chociaż cię nie ma obok słyszę szept…
Kiedy zamykam oczy rozpalasz mnie…
Chociaż cię nie ma obok, ja wiem…
Czuję dotyk twych rąk, ciała żar…
Próbuję smaku ust… Cudowny stan…
Kiedy otwieram oczy, zwyczajny świat…
Kolejny raz powalił mnie szatański żart.
SZKOŁA ŻYCIA
Znów w głowie buczy nachalne zdanie: Nie jesteś stąd.
Bo tutaj trzeba być skurwysynem – znów robisz błąd.
I już nie jestem małym słodkim chłopcem bez wad.
Zgorzkniałem, zrozumiałem świata bezsens, jego smak.
Gdy krąg przyjaciół mych zacieśnił się do pary rąk,
Wystarczyła ciężka jesień, mroźna zima, twardy rok.
I znów w głowie buczy: Nie jesteś, nie jesteś stąd.
Jesteś za miękki, bądź skurwysynem, jak oni bądź.