Moje myśli są koszmarne,
Moje myśli nierealne,
Moje myśli dobre, złe
Dręczą już nie tylko mnie.
DALEJ NIE MA NIC
Sadzisz małe ziarnka fałszu.
Z nich wyrasta wielka złość.
Kruszy mury zaufania,
Twój spokojny burzy dom.
I morduje, co tworzyło
Przyjaźń od dziesiątków las.
Jeśli raz zacząłeś kłamać
W gruzach pozostaniesz sam.
ZĄB? (OJ NIE)
Taki mały skurwysynek, jak ty
Ileż może napsuć krwi.
Mały, niepozorny, jak wesz.
Ja wiem, i ty to wiesz.
Monotonnie, na tę samą nutę.
W kanałach, nieczynnych, zepsutych.
Odpycha upragniona myśl.
Ucieczka, rejterada w sny.
KONEC FILMA
Po zamkach z lodu dziś tylko woda.
Senne wariacje zabrała trzoda.
Za zamkniętymi drzwiami marzenia.
A sens umiera, swe formy zmienia.
W uszach wirują wciąż puste słowa.
Nie warto, nie da się nic uratować.
Wszystko zostało już powiedziane,
Gdy szkoda słów, czas na rozstanie.
WEŹ I WSADŹ
Tak ciężko odróżnić przyjaciół od wrogów,
Ja takich przyjaciół nie życzę nikomu.
Obok nieustannych burz, obok monotonii dni
Szukam próżno. Nie ma ich.
I dupsko chętnie obrobią ci,
Gdy im się zwierzysz, więc lepiej milcz.
Tak trudno odróżnić przyjaciół od wrogów,
Ja takich przyjaciół nie życzę nikomu.
A JA WIEM O KIM
Tak mi ciebie brak, jak dziur w moście
Tak mi ciebie brak, jak ryb w poście.
Tak mi ciebie brak, jak w sejmie kłamstw.
Tak mi ciebie brak, jak w Afryce palm.
Tak mi ciebie brak, jak stonodze nóg.
Tak mi ciebie brak, jak policji róż.
Tak mi ciebie brak, jak rozbitkom plaż.
Tak mi ciebie brak, a ty ciągle trwasz.
NIKT NIE WIE NIC (JA WIEM)
Tak niewiele, za tak wiele, potem nic.
Taki duży, ale pusty bardzo buc.
Tak niewiele, a tak dużo, że aż żal.
A w niedziele, po kościele pęka w szwach.
Taki śmieszny, lecz odważny, jak Hans Kloss.
Taki brzydki, chropowaty jego głos.
Tak niewiele, za tak wiele, ale wciąż.
Taki pusty, taki nudny, zwykły on.
CIZIA
Konsternacja – w starym piecu diabeł pali.
Konserwacja – te mazidła, pasty, smary.
Konserwacja – ujmowanie zbędnych latek.
Więcej pudru, więcej różu, modnych szmatek.
Konsternacja – to nie trądzik, to opryszczka.
To nie buzia – razi jakiś szpetny liszaj.
Nie pomaga maska z jajek, krem z melonów.
Nie strasz. Czy nie pora siedzieć w domu?
NA JĘZYKACH (OBY IM POWYRASTAŁY PYPCIE)
Bo gdzieś, tam w mieście, ktoś widział twoją ukochaną,
Objętą z innym czule, pod latarnią o czwartej rano.
A ty w tym czasie spałeś smacznie w nią wtulony.
Różowe myśli, ptaszki, kwiatki, w marzeniach zatracony.
Więc śmiało zatkaj ludziom pyski, gdy gadają źle,
O twym szczęściu, twym kochaniu, co tak boskie jest.
Pleciugów ostre języki bardzo dobrze znasz.
Sam pomyśl, gdzie prawda leży, a gdzie fałsz.
SZCZĘ (PO MURZE) ŚCIE
Czasem znajdziesz swoje szczęście
Jego rozmiar rośnie – trach.
Z każdą chwilą jest go więcej…
Przeogromny szczęścia czar.
Gdy już nie wiesz, co masz zrobić,
By nie chciało zrobić – bęc…
Jest na problem jedna rada.
Ubierz w rozmiar je XL.