Nie rozmawiam, bo nie muszę z jednym gościem,
Bo dla niego nawet proste sprawy nie są proste.
Nie rozmawiam ze swym radioodbiornikiem,
Czasem pląsam, gdy soczystą gra muzykę.
Nie rozmawiam też ze snami – wiem, że to
Tylko złudą podszywane kolorowe fikcji tło.
Nie rozmawiam czasem, bo mi szkoda słów,
Ale z Tobą chcę rozmawiać zawsze móc.
I nie tylko, nie koniecznie też językiem,
Bo wystarczy, spojrzeń spijać obietnice,
Dłoni gestem się upajać lekkim, czułym,
I najmniejsze wyłapywać w lot szczegóły.
Choć wciąż plotę tyle słów nie ważnych,
Wiele tekstów wydaje się niepoważnych,
To poważnie dziś dla ciebie tu rymuję,
Bo ostatnio tak potwornie Cię brakuje!
EL DESEO (PRAGNIENIE) SKLEJANY
Każdą godzinę chciałbym mieć i minutę.
Jedną całością pragnę być, jak klamra z butem.
Jak nóż z widelcem, a aktor z rolą,
Jak polski naród z wieczną niedolą,
Jak dziad z obrazem, renta głodowa,
Kościół z Maryją, jak z radiem słowa,
Jak ciało z duszą, z żelazkiem dusza,
Taniec z muzyką, z grzechem pokuta,
Jak skrzydła z lotem, lekkość z motylem,
Jak ziemniak z solą – chociażby tyle.
Ja właśnie z tobą tak pragnę być.
Nierozerwalnie z wczoraj na dziś.
I z dziś na jutro, każdego dnia.
Nic niech nie dzieli i niech tak trwa.
KOSMICZNIE (ODLECIANY)
Łapię odbicie twego spojrzenia w mlecznej szybie.
Łapię się na tym, że chcę z tobą nawet w grzechu.
Łapię się na tym, że w twą stronę pragnę wybiec.
Łapię też parę, która się skrapla przy oddechu.
Łapię twój uśmiech w połyskujących soplach lodu.
Łapię się na tym, że z tobą każdej chcę godziny.
Łapię krok lekki na posypanych stopniach schodów.
Łapię pod rękę, bo to uwielbiam, gdy tak chodzimy.
Łapię się na tym, że dzień bez Ciebie jest stracony.
Łapię promyczki, które się rodzą z Twojej mowy.
Łapię ten zapach, jak nowonarodzony
Łapię się na tym, że życie czynisz odlotowym.
PRZESPACEROWANY
Spacer bez ciebie spacerem nie jest,
Gdy w mojej głowie pełny tkwi rejestr
Całusów czułych, każdej pieszczoty.
Twój cień majaczy, lekki, jak motyl.
I Szukam śladów wśród kropel rosy,
Gdy melancholią ptaków odgłosy…
Wciąż w szumie liści słyszę twe słowa…
Wiem, że cię nie ma, lecz moja głowa,
I moje serce pragną przywołać
Tamtą migawkę – spokoju połać,
Wielkie rozkosze z tobą bywania,
Żeby zapełnić pustkę czekania.
Spacer bez ciebie nie jest spacerem…
On jest jasnością! Cudnym wspomnieniem!
ŁĄCZNY (NIE – DZIELNY)
Za żelazną ciężką bramą, w klatce moje marne ciało.
Ono jakoś to wytrzyma tylko duszy miejsca mało.
Urywam się w myślach ku schadzce. Szybuję daleko… do ciebie.
Ciało me w piekła tkwi klatce, lecz dusza raduje się w niebie.
POWTARZALNY
Wiem, powtarzam się…
Wiem, że każdy dzień…
Wiem, że serce me…
Wiem, że bardzo chcę…
Wiem, że też to wiesz….
Wiesz, że w każdym śnie…
Wiesz, że każdy dzień…
Wiesz, powtarzam się….
Wiesz, jak bardzo chcę…
Wiesz, że kocham cię.
AGONALNY (BO W TYM CAŁY JEST AMBARAS, ABY DWOJE CHCIAŁO NARAZ.)
Za murem, za murem pozostało,
To, co tak bardzo uwierało.
I mogłem odciąć się ode złego,
Choć w sercu tyle było tego…
W ciemnych zaułkach wątpliwości,
Od udręczenia, do błogości.
Coś mimo wszystko przyciągało,
A z wnętrza głos dochodził: „Mało!”
I szczęścia wokół było tyle,
Że wystarczały światła chwile.
Myślałem: Nic już nie potrzeba,
Lecz rozum szeptał: „Trzeba chleba!
Potrzeba ciepła, zrozumienia…”
Gdy serce drżało z podniecenia:
„Wystarczy godzinka przecież słodyczy.
Po co tęsknoty feralne liczyć?
Po co przyjmować szpilki do ucha?
Przecież nie wszystko trzeba wysłuchać?”
Lecz głowa wygrała i tę potyczkę,
Rozum odłączył feralną wtyczkę.
Serce zwolniło. Poczuła dusza,
Że teraz łatwiej jest się poruszać.
Oddech? Stabilny. Wrócił do normy.
Układ nerwowy? Znów jest spokojny.
I myśl ubrała zamiast obnażać.
Ujrzała światło kolejna skaza.
Pękły nadzieje, także pragnienia…
Usta wydały szept: Do widzenia.
Tak wygasiła uczucia wulkan
Z słów i zachowań mała ampułka.
Znów miała rację mądrość ludowa,
Którą w tytule wciśnięto w słowa.
(GDY ZANIKA ODDECH) PARNY
Ty bosą stopą ślady zostawiasz,
Lekko po wietrze się wznosi trawa,
Przymykasz oczy w pąsach na twarzy.
Tak, jak pietruszka afro wśród warzyw
Cieszy pieszczotą smakowe zmysły.
Krople miłości już pierwsze wyschły.
Rozpalam ogień dłoni dotykiem
Swawolnie wijąc się pod tunikę.
Szybciej i szybciej, mocniej i bliżej,
Oddech się zrywa, wyżej wciąż wyżej.
Niczym w Meksyku na świata szczycie,
W szczytach rozkoszy upływa życie.
W splocie miłosnym, niczym w gordyjski
Węzeł złączeni – ekstazy bliscy
I w skroniach huczy bezdechu siła.
Tyś, jak poranek jasna i miła,
Czysta w uczuciach… Szeptem do ucha
Wpływa miłosnej fali otucha.
Dłonie i usta, oczu zasłony,
Włosów szuwary, cuda na tony,
Piersi piramid nowe odkrycie,
I niżej pępka po nowe życie.
Znów bosą stopą ślady zostawiasz.
Wiem, że nie wezmę cię do ołtarza,
Lecz z tobą pragnę przez życie iść
Nie tylko rankiem, nie tylko dziś.
DROŻNY
Z miłością godzę się na cierpienie,
Co tęskną myślą żyły podcina,
A miłość pędzi, jak strumień światła,
I nic nie zdoła jej powstrzymać.
PIEKIELNY
Nie ma nieba, za to piekło coraz bliżej…
Życia także. Cicho w kącie rany liżę.
Zgubiłem drogę w mlecznej mgle nie mogę wyjścia znaleźć.
Choć punkcik w dali miga hen, ktoś w serce kłuje żalem.
Tak trudno dziś nadzieję mieć na dobre zakończenie,
Gdy znów rozmyty życia cel, sens ginie na istnienie.
Nie ma nieba, za to piekło coraz bliżej…
Życia nie ma jak pies w kącie rany liżę.