Płoną chore myśli, ogień grzeje dłoń.
Dość! Zwątpienie musi odejść stąd.
Będzie dobrze. Każdego dnia
Gdy wstaję myślę tak.
Będzie dobrze. Nie może być źle.
Zła passa minie. Odejdzie w cień.
W rozgrywce tej u nas każdy as.
Pokaż wrogom język, weź się wreszcie w garść.
Są chwile, dla których zawsze warto żyć.
Są rzeczy, o których nie potrzeba śnić.
Będzie dobrze, musi dobrze być.
Zaraz przyjdzie wiosna i kwitnące dni.
Czekaj jutra – to już dziś.
W jawę się zamienią sny.
Nie trzeba stać i kręcić głową.
Uśmiechnij się, dół już za tobą.
Dziś buzia twa zacznie się śmiać – choćby ze mnie.
Rozchmurz się, mamy czas. Uwierz, będzie przyjemnie.
MYŚLI
Moje myśli są koszmarne,
Moje myśli nierealne,
Moje myśli dobre, złe
Dręczą już nie tylko mnie.
DALEJ NIE MA NIC
Sadzisz małe ziarnka fałszu.
Z nich wyrasta wielka złość.
Kruszy mury zaufania,
Twój spokojny burzy dom.
I morduje, co tworzyło
Przyjaźń od dziesiątków las.
Jeśli raz zacząłeś kłamać
W gruzach pozostaniesz sam.
ZĄB? (OJ NIE)
Taki mały skurwysynek, jak ty
Ileż może napsuć krwi.
Mały, niepozorny, jak wesz.
Ja wiem, i ty to wiesz.
Monotonnie, na tę samą nutę.
W kanałach, nieczynnych, zepsutych.
Odpycha upragniona myśl.
Ucieczka, rejterada w sny.
KONEC FILMA
Po zamkach z lodu dziś tylko woda.
Senne wariacje zabrała trzoda.
Za zamkniętymi drzwiami marzenia.
A sens umiera, swe formy zmienia.
W uszach wirują wciąż puste słowa.
Nie warto, nie da się nic uratować.
Wszystko zostało już powiedziane,
Gdy szkoda słów, czas na rozstanie.
WEŹ I WSADŹ
Tak ciężko odróżnić przyjaciół od wrogów,
Ja takich przyjaciół nie życzę nikomu.
Obok nieustannych burz, obok monotonii dni
Szukam próżno. Nie ma ich.
I dupsko chętnie obrobią ci,
Gdy im się zwierzysz, więc lepiej milcz.
Tak trudno odróżnić przyjaciół od wrogów,
Ja takich przyjaciół nie życzę nikomu.
A JA WIEM O KIM
Tak mi ciebie brak, jak dziur w moście
Tak mi ciebie brak, jak ryb w poście.
Tak mi ciebie brak, jak w sejmie kłamstw.
Tak mi ciebie brak, jak w Afryce palm.
Tak mi ciebie brak, jak stonodze nóg.
Tak mi ciebie brak, jak policji róż.
Tak mi ciebie brak, jak rozbitkom plaż.
Tak mi ciebie brak, a ty ciągle trwasz.
NIKT NIE WIE NIC (JA WIEM)
Tak niewiele, za tak wiele, potem nic.
Taki duży, ale pusty bardzo buc.
Tak niewiele, a tak dużo, że aż żal.
A w niedziele, po kościele pęka w szwach.
Taki śmieszny, lecz odważny, jak Hans Kloss.
Taki brzydki, chropowaty jego głos.
Tak niewiele, za tak wiele, ale wciąż.
Taki pusty, taki nudny, zwykły on.
CIZIA
Konsternacja – w starym piecu diabeł pali.
Konserwacja – te mazidła, pasty, smary.
Konserwacja – ujmowanie zbędnych latek.
Więcej pudru, więcej różu, modnych szmatek.
Konsternacja – to nie trądzik, to opryszczka.
To nie buzia – razi jakiś szpetny liszaj.
Nie pomaga maska z jajek, krem z melonów.
Nie strasz. Czy nie pora siedzieć w domu?
NA JĘZYKACH (OBY IM POWYRASTAŁY PYPCIE)
Bo gdzieś, tam w mieście, ktoś widział twoją ukochaną,
Objętą z innym czule, pod latarnią o czwartej rano.
A ty w tym czasie spałeś smacznie w nią wtulony.
Różowe myśli, ptaszki, kwiatki, w marzeniach zatracony.
Więc śmiało zatkaj ludziom pyski, gdy gadają źle,
O twym szczęściu, twym kochaniu, co tak boskie jest.
Pleciugów ostre języki bardzo dobrze znasz.
Sam pomyśl, gdzie prawda leży, a gdzie fałsz.