Niewinna chmurko – zabierz mnie, ulećmy stąd.
Mały obłoczku – siedzieć tu to jest błąd.
Wietrze – odegnaj czarne myśli, by nie straszyły mnie.
Wicherku – odpędź złe moce, wywiej z mej głowy gniew.
Słoneczko – ogrzej mnie, uśmiech daj, radość nieś.
Słoneczko – rozmroź serce, jak to zrobić? Ty wiesz…
TERAZ
Kiedy do stracenia nie ma nic,
Oprócz życia, które też nic warte.
Kiedy do spełnienia nie ma nic,
Marzenia odjechały pięć po czwartej…
Ot wsiadły tak do autobusu,
I są już hen, gdzieś pod granicą,
A ja pod ścianą bez przymusu,
Ze śmiercią, swoją powiernicą.
I kładzie dłonie na me barki
Szepcząc do ucha: Tam jest spokój.
Patrzę jej w oczy, to nie bajki.
Opuszczam głowę. Jestem gotów…
W TEATRZE LALEK
Wiem, niezły ubaw masz, patrząc, co wyczyniam.
Zabawnie układasz me dni w śmiech, nijakość, łzy.
I wzór znów powtarza się, jak zmrok, noc i dzień.
Żyję, lecz szansę daj! Istnienia pokaż cel!
Wiem, powiesz mi: To nieważne.
Więc mówię ci: Nie, nie dla mnie.
Wyrzucasz z mej pamięci fragmenty niebezpieczne.
Zostawiasz chłam i gnój, myśli tak niedorzeczne.
Kolejny raz mnie rzucasz w otchłanie oceanu,
A potem mnie ratujesz, szepcząc: Podziękuj Panu.
Wiem, powiesz mi, że to dla mnie.
Odpowiem: Nie, to nieważne.
SZA
Powoli zamykam oczy, nie wiem, czy śpię.
Rozpostarty w fotelu… Uśmiechasz się…
Kiedy zamykam oczy oplatasz mnie…
Chociaż cię nie ma obok słyszę szept…
Kiedy zamykam oczy rozpalasz mnie…
Chociaż cię nie ma obok, ja wiem…
Czuję dotyk twych rąk, ciała żar…
Próbuję smaku ust… Cudowny stan…
Kiedy otwieram oczy, zwyczajny świat…
Kolejny raz powalił mnie szatański żart.
SZKOŁA ŻYCIA
Znów w głowie buczy nachalne zdanie: Nie jesteś stąd.
Bo tutaj trzeba być skurwysynem – znów robisz błąd.
I już nie jestem małym słodkim chłopcem bez wad.
Zgorzkniałem, zrozumiałem świata bezsens, jego smak.
Gdy krąg przyjaciół mych zacieśnił się do pary rąk,
Wystarczyła ciężka jesień, mroźna zima, twardy rok.
I znów w głowie buczy: Nie jesteś, nie jesteś stąd.
Jesteś za miękki, bądź skurwysynem, jak oni bądź.
BÓLUB
Zanikam, uciekam stąd.
Wybywam. Skąd tu ten swąd?
Jak dym wydymiam się.
Rozpościeram, nie ma mnie!
Nawet pół i nic… Jest ból.
I nic, nawet nie pół.
Po prostu nie ma mnie.
Rozpościeram, jak dym wydymiam się.
Wybywam, to nie mój dom.
Zanikam, uciekam stąd…
ROZSĄDKU (WRÓĆ)
W pustostanach mego mózgu, na krawędzi jawy, snu
Pragnę patrzeć w twoje oczy, choć to ciągle sprawia ból.
Ręce nieświadomie robią ruch… głowa jeszcze czuwa: Stój!
Cofa rękę. – Jak długo? Na ile wystarczy sił?
Mały ruch… Rozsądku wróć! Trzeba z tym żyć?
I myśleć, że nie… Nawet, jeśli tak…
I myśleć, że nie… Kiedy twoja twarz…
I wierzyć, że nie… Lub nie wierzyć w nic…
I znów zacząć być, nawet jeśli ty… jesteś tu
Rozsądku, pomóż mi wstać! Rozsądku wróć!
GIN
Kiedy nostalgia i złość targa mnie,
Ciągnie za rękaw, chcąc zabrać chęć.
Kiedy nie widzę przyjaciół mych,
Przyjaźń? To słowo nie znaczy nic.
Otwieram wtedy lubuski gin,
Dwie kostki lodu, tonic – to my.
Gdy za oknami siarczysty mróz,
A tu tak ciepło i w dłoni szkło,
Kiedy ni śladu ludzi złych,
Po prostu siedzę i sączę gin…
W przestrzeni błądzą oczy me,
A moje myśli są gdzieś hen…
Nie straszny mróz i co tam wiatr,
Gdy w dłoni gin – bajeczny świat!
NA SKRZYDŁACH
Na skrzydłach chciałbym do ciebie gnać,
Mimo, że wiatr wciąż smaga twarz,
I sypie grad, nadciąga mróz
Twych oczu chłód wciąż sprawia ból.
Twe twarde serce spycha mnie w noc…
Nie dasz mi szczęścia choć masz tę moc.
Na skrzydłach chciałbym do ciebie gnać…
Nie mogę, bo tylko różki mam.
METAMORFOZA
Dopadasz mnie jadem swoich słów,
Powalasz, wprost ścinasz mnie z nóg.
Nie słyszę, choć bardzo bym chciał.
Głowa płonie, krew sączy się z ran.
Odpadam! Coraz trudniej z tym żyć.
Wciąż milczę, a chce mi się wyć.
Lecz nic to! Jakoś radę sobie dam!
Jak Feniks z popiołu, a z nasiona kwiat,
Odrodzę się, w szczęściu będę żyć!
Zwyciężę! Nie złamie mnie nikt!