Widzisz, to inaczej miało być…
Widzisz, to dziś…
Dookoła cmentarz nie załatwionych spraw…
Niespełnionych nadziei, płacz…
Ja obok udając, że czuję sens uśmiecham się.
W sarkofagu myśli mych szczęścia pył.
A pamiętasz, co mówiłem ci?
Więc zapomnij. To nie prawda. Nic.
Wciąż oplata mnie obłędu sieć.
Odpadam. Nie ma miejsc. Brak miejsc.
Ileż razy pisałem to, że odpadam?
I co? Znów dno. Dół. Dno.
Przechodzę obok dni nie czując nic.
To wegetacja, tak brakuje sił,
Radości życia. Więc po co… Po co żyć?
PROSTOWANIE
Nie ufaj niewinnym oczom, nie wierz nikomu, ten kram
Stworzony jest dla kanalii, macherów, oszustów i zła.
Nie unoś się za wysoko, nie sięgaj myślą do chmur,
Nie bujaj głową w obłokach, a mniejszy czeka cię ból.
Spadanie na twardą ziemię, w czarny, głęboki dół…
Nie wznoś się za wysoko i tak wylądujesz tu.
Kiedy zrozumiesz wreszcie na czym polega ta gra,
Zostanie jeden komentarz: Popierdolony jest świat.
TOROWISKO
Ciemna noc i ona w białej sukni szła po torach
Głowa leżała obok bezradnie już niczyja
I latarki szukające wolno krok po kroku
A ona na drugim końcu świata zagarnia pokłosie
DO…
Do Boga, który ponoć w niebie jest:
Zabij – oszczędź zgryzot, cierpień, łez.
Ciebie nie ma, więc co dzień morduję się sam.
Powoli wykańcza mnie twój dobry świat.
Nasze winy? Nasze winy małe są.
Skończ tę farsę – Boże, czynisz większe zło.
OWOCOWANIE
Za karę Bóg stworzył nas na podobieństwo małp?
Tak przez jedno jabłko? Mściwy jego dar…
Ideały powyrzucał ktoś pod płot,
Życie weryfikuje poglądy co krok.
Zostaje zgorzknienie, niewiara, że Bóg
Stworzył tutaj piekło. Stworzył. Lecz, jak mógł?
Za to jedno jabłko? Litościwy Pan…
A czemu nie arbuz? Teko zjadłbym sam.
DOŁOWANIE (DO KOŃCA)
Dołowanie – myśli uciekają.
Dołowanie – co dzień po łbie pałą.
Dołowanie – ciosy niżej pasa.
Dołowanie – nie potrafię latać.
Dołowanie – dzień po dniu.
Dołowanie – nawet ty i tu.
Dołowanie – ręce nie słuchają.
Dołowanie – ludzie ponaglają.
Dołowanie – po pas, już po szyję.
Dołowania koniec – ja nie żyję.
BJÓROKLACIA
W sprawie łez? Te drugie drzwi.
Odparł głos i dalej drwił.
I którą byś nie ruszył z dróg,
Prędzej czy później powrócisz tu.
W stosach papierów zagrzebał Pan
Zdolność czynienia dobra i zła.
Bijąc pokłony czeka na cud.
Siódmego dnia odpocząć mógł
I stracił rytm nasz dobry Bóg
Przybyło nocy, smrodu i much,
Na wycieraczkę narobił ktoś,
Ktoś stracił talent, a inny trzos…
Pan w sprawie łez? Te drugie drzwi.
Następny proszę. – długo tu tkwisz?
POWROZY
Wieszając marzenia na siatce z kolczastego drutu,
Szarpiąc zębami, gryząc węzeł sprzecznych uczuć,
Nie wierząc, nie czekając, nie myśląc o przyszłości,
Stojąc pod ścianą, za którą tylko chaos gości.
Gdy za mną zamknięte drzwi, przede mną nie ma nic,
Tak trudno, tak cholernie trudno w takim stanie żyć.
Przeniknąć myśli, które lęgną się w twej głowie,
Chciałbym na każde twe pytanie celną mieć odpowiedź.
Zjawiać się chronić cię w każdej chwili złej,
Oddać całego siebie, odnaleźć stracony sens.
To niemożliwe, a jednak mijasz mnie, jak cień,
Jak ducha, widmo, marę. Idziesz, jak nóż przez mgłę.
Nie widzisz, chociaż zerkasz. Dziś nie uśmiechasz się…
Wracam do punktu wyjścia. Czekając, błagając o śmierć.
Wieszając marzenia na siatce z kolczastego drutu,
Szarpiąc zębami, gryząc węzeł sprzecznych uczuć,
Nie wierząc, nie czekając, nie myśląc o przyszłości,
Stojąc pod ścianą, za którą tylko chaos gości…
WESPÓŁ
Myśli błądzą wokół wciąż,
Pełznie u stóp ślizgi wąż.
W uszach słyszę cichy szept:
– Tam jest dobrze, nie leń się.
Nie ma bólu, nie ma złości,
Nie ma trosk, jest moc radości.
Stoi tuż, każdego dnia,
Zaszroniona sztywna twarz.
I do ucha wtyka wciąż:
– Tam jest super, podaj dłoń.
Tak przymilnie patrzy się.
Serce swoje oddać chce.
Uśmiech szczery ciągnie w tan.
Uciec pragnę z tego dna.
Trzyma mnie tu jedna dłoń.
Strzyg, upiorów mijam toń.
Sam wśród tłumu pozorantów,
Na krawędzi w ciągu kantów.
Śmierć przytula słodko mnie,
A ja coraz bardziej chcę:
Zespolenia i jedności,
Oceanu spokojności.
APOKALIPSA
Czekając na zmartwychwstanie podnoszę się z kolan obłędu.
Skacowany prawdami, które uleciały szukam w sobie czegoś więcej
Niż wczorajszego pół litra. Dziś tak niepopularne: kocham cię.
Wyrzyguję z ust zaraz po parówce i kiszonym ogórku.
Coś we mnie pękło, umarło. Wyrzyguję z ust słowo: kocham.
Wyrzyguję zbyteczne słowa czekając na zmartwychwstanie.