CHOMIK (wierszyk pisany z moją córcią Adusią)

Mały chomik – Ady zwierze
Zjadło sutą dziś wieczerze.
Po kolacji późno było,
Kubuś ze zbolałą miną
Wstał, podrapał się za uszkiem,
O drabinkę potarł brzuszkiem,
Ziewnął, jakby chciał zjeść słonia
I powiada: – Z nudów konam.
Może by się przejść na spacer?
Kary chyba nie zapłacę?
Rozprostuję sobie nóżki,
Zamiast ziewać do poduszki.
Tup, tup – Drepcze po cichutku.
– Może spotkam krasnoludków,
Albo lalkę z porcelany,
Co ma suknię z firan starych.
A w najgorszym przecież razie,
Pójdę sobie siknąć w bazie.
Bazą pani ma nazywa
Miejsce, w którym wypoczywa.
– Dobry wieczór mój Kubusiu. (A)
Idziesz właśnie zrobić siusiu? (A)
Nie! Marsz mi zaraz do klatki, (A)
Tu chodzą tylko misie Puchatki. (A)
Kubuś kręci śmiesznie noskiem:
– Pozwól nasikać choć troszkę.
Lecz Puchatek z boku zerka:
– Idź w trociny, do pudełka.
A nasz chomik nieroztropnie
Zacietrzewił się okropnie:
– Ty Puchatku, jak urosnę, (A)
To rozmaślę cię na kotlet, (A)
Albo zjem cię na śniadanie.
Czy wypchany jesteś sianem?
Misiek złapał nieboraka,
Chociaż ten się wił i płakał,
Zaprowadził go do Ady.
Ta tłumaczy mu zasady:
Więc o dobrym wychowaniu,
Kolegów nie przezywaniu,
Nie siusianiu gdzie popadnie,
Bo to strasznie jest nieładnie,
I sprzątaniu swojej klatki,
Za przykład dając niedźwiadki.
Kubuś zrobił się maciupki,
Że potrzeba było lupki,
By wypatrzyć chomiciątko.
Zaczerwienił się niewąsko,
I obiecał swojej pani,
Że od jutra się poprawi.

ZIMA

Konie ciągną sanie, skrzy się śnieg,
Elfy przed ferajną cicho kryją się.
– Niezły ubaw! – Krzyczy z sań malutki Krzyś.
Ada piszczy, Marcin mruczy tak, jak miś.
To luty wreszcie sprawił ten bal.
– Kosmicznie! – Anatol chwyta się sań.
Komicznie zsunął mu się szal…
Oj, kto choruje, temu żal.
Ciepła kurtka, buty i już…
Hej wesoły jest kulig! A mróz?
Może mrozić, gdy dzieci swawolą tak.
Cały orszak radosny, jak ptak.
I do przodu, i zakręt i bach!
Eskimosi? Czerwone nosy i twarz.
Cała wiara śnieżkami rzuca w cel.
Ada z górki sturlała się w śnieg.
– Ładne rzeczy. – Słychać już mamy głos.
A dzień leci, taki piękny, bez trosk.

LICZYMY

Prze przepiórka przez przestworza.
Ptaszyna maleńka boża.
Przepióreczka umie liczyć
Czy chcesz razem z nią poćwiczyć?
Jeden jeżyk jedzie drogą,
Je jeżyny na surowo.
Dwa dzięcioły drążą dziury,
Aż spod dziobów lecą wióry.
Trzy po trzy plotą trzy trzmiele,
Towarzyscy przyjaciele.
Cztery czułki już obnaża…
Poczwarka się przepoczwarza.
Pięć pająków patrzy prosto
Czy ich sieci pękną wiosną.
Sześć szerszeni się nie leni
Szukając zielni na ziemi.
Siedem śledzi siedzi w wodzie,
Pływanie u śledzi jest w modzie.
Osiem ośmiornic ośmioma mackami
Otwiera ostrygi tłustymi wargami.
Dziewięć niedźwiedzi strasznie się biedzi,
Czy pszczółka z miodkiem tu w dziupli siedzi.
Dziesiątka dzieci z wrzaskiem leci…
Aż się rym nie zdążył sklecić.

NAIWNY WIERSZYK OPTYMISTYCZNY

Chciałbym napisać optymistyczny wierszyk.
Lecz o czym, że pada deszczyk?
(Ledwo sika)
Że świeci słońce, że rosną drzewa?
(Zielonym do góry)
Że jakiś ptaszek wesoło śpiewa?
(Dzięcioł)
Że lata motyl, że mucha bzyka?
(Ja jej po bzykam)Że pies nie gonił dziś ogrodnika?
(Nie przyszedł)
Że życie piękne i bez problemu?
(Gdy śpię)Że jest szynka, choć wczoraj nie było dżemu?
(Dziś też)
Że są pieniądze, a nawet zdrowie?
(Nie moje)
Że dziś jest lepiej, a było gorzej?
(Jeszcze)
Że gdzieś w Iraku kończy się wojna?
(Już rok)
Że w Sarajewie nie spadła bomba?
(Zrzucili)
I wszystko ładnie, i wszystko pięknie,
A jeśli nagle w tobie coś pęknie,
To sobie pomyśl:
Że świeci słońce i rosną drzewa,
Że jakiś ptaszek wesoło śpiewa,
Że życie piękne i bez problemu,
Że jest szynka, choć wczoraj nie było dżemu,
Że są pieniądze i nawet zdrowie,
Że dziś jest lepiej, choć było gorzej,
No i w Iraku nie ma już wojny,
Na Sarajewo nie lecą bomby,
A najpiękniejsze z tego wierszyka,
Jest to, że kończę bredzić i znikam.

SPOKOJNIE [echa meczu Polska – Cypr 2:2]

Pewien bardzo młody kibic
Z małej wioski koło Gliwic
Po porażce swej drużyny
Z nerwów był różowo-siny.
I z wściekłości z wielką werwą
Zaczął rąbać suche drewno.
Rąbał, aż leciały wióry,
I nie patrzył gdzie, i który.
Rąbał drwa zapamiętale,
Lecz nie myślał przy tym wcale
O przepisach BHP
To był właśnie jego pech.
Nieuważnie,
Nierozważnie,
Gdy tak rąbał wielka drzazga
Prosto w jego tyłek wlazła.
Rwetes podniósł przeto wielki.
Siekiereczkę cisnął w belki
I poleciał do doktora
Wrzeszcząc, że on z bólu skona.
Lekarz spojrzał i powiada:
Drogi panie, niech pan siada.
Jesteś kibic? Nie trać głowy!
Morał wierszyka gotowy:
Swe nerwy trzymaj w niewoli,
To cię dupa nie zaboli.

SPRAW (GRAFFITI)

Gdy sprawy nie chcą sprawnie iść,
A mówiąc szczerze cofa cię,
Spraw sobie sprawny spray
I spryskaj nim dla jaj
Kawałek świata.
Bo szary kolor też
Weselszy przecież jest niż czerń.
„Rozpinaj umysł równie często, jak rozporek.”
Nie patrz, czy czwartek, czy też wtorek.
„Zabrania się zabraniać.” – Więc
Bazgraj po murze, gdy masz chęć.
Bo: „W tym szaleństwie jest metoda.”
Prostuj swe sprawy i od nowa.
Bo „lato dziś Muminków jest”,
Lecz jutro w swoje ręce bierz.

TO SE NE WRATI

Szlakiem wspomnień wyruszyłem dziś,
Do wspaniałych i bezchmurnych dni.
Do Apaczy w pióropuszach z gęsich piór,
Do łapaczy dzikich bestii, czyli kur.
Tam, gdzie w wodzie zanikał nasz ślad,
Z trzcin dochodził odgłos wroga – rechot żab.
Czarne dłonie, a w nich dzidy – krzywy kij.
Plemię Indian – mali chłopcy naprzód szli.
Tak beztroski zdawał się ten świat…
Wesoły, pełen fantazji – po prostu nasz.

NIE CAŁUJCIE KSIĘŻNICZEK

Za szóstą górą, za siódmą rzeką,
Za ósmym z mórz – strasznie daleko.
Na twardej skale, bardzo dostojnie
Oj rozum ludzki tego nie pojmie
Stał pałac wtulony w poduszę z mchu.
Chyba zapomniał o tym miejscu Bóg.
Miał cztery baszty – pod nieba kres,
Z dołu nie zoczy ich szczytu człek.
Ogromne szpice giną we mgle,
I nie wie nikt, czy jest tam tlen,
Bo nie doleciał tam żaden ptak,
I nawet sokół – ni gad, ni ssak.
Więc cztery baszty, tysiące wrót,
Że rzekłbyś – Cacko. Prawdziwy cud.
To właśnie tutaj zakręcał świat,
W oddali napis lśnił: Welcom raj!
Wracając jednak do sedna sprawy,
Nie przerywając świętym zabawy
Zajrzyjmy teraz co działo się
W zamku, który mógłby być snem.
Unieśmy lekko kurtyny brzeg,
A naszym oczom ukaże się…
Komnata księcia. Alfred go zwali.
Nie pijał wina, nie palił fajek,
Był dobrym chłopcem i miał co chciał
Oprócz… No właśnie, bo w kwestii pań
Strasznie nieśmiały Alfredzik był.
A stary król, gdy jeszcze żył
Nakazał twardo: Syneczku mój,
Żelazo póki gorące kuj.
Aby dynastii nie nastał kres
Potomka musisz spłodzić… – Ja wiem.
Odparł następca i tak, jak stał
Spłonął rumieńcem, jak w ogniu rak.
Szukał i krążył, to tu, to tam,
Jak rzeka długo płynął czas,
Lecz próżno szukał. Jak palec sam…
Aż odszedł król do raju bram.
Odtąd się książę królem stał,
Nadszedł dla niego rządów czas.
Dobry był król, lecz smutny kraj,
Bo młody panicz, choć tyle dam,
Choć tyle panien, rozwódek i wdów,
On w kawalerskim stanie się tłukł.
Dwunastu mędrców zebrało się:
Będziemy zmieniać rzeczy bieg.
Debatowali aż dwa tygodnie
Z niedojedzenia spadały spodnie,
Puchły im mózgi, rosły im brody,
Nie mogli jednak znaleźć metody,
Jak by z marazmu wyrwać kraj
I jaką królowi niewiastę dać.
Dnia czternastego rozległ się krzyk:
Rozpoczynamy wybory miss!!!
Zebrano sponsorów, by trzymać styl.
Były nagrody, jak stado świń,
Pierścień z szafirem, z karocą wół,
Każdy przynosił co tylko mógł.
Herold z doboszem idąc krok w krok
Szli z nocy w dzień, a ze dnia w noc.
Głosili dekret, tracili głos
Nie narzekali jednak na los.
Bo dobry finał był już tuż tuż.
Z miliona panien odpadło pół.
Gdy z pół miliona odpadło ćwierć
Bliżej niż dalej. – Szambelan rzekł.
I przebieranki, i salwy braw,
To wieczorowa moda, to z plaż.
Skromne bikini, lub strój na raut.
Tłum wiwatował, bawił się grzmiał.
Król spod spuszczonych powiek słał
Skromne spojrzenia w kierunku dam
I ciągle nie mógł wypatrzyć tej
Na chwile dobre i chwile złe.
Tej upragnionej, o której śnił,
Choć raz zdawało mu się, że był:
Rozochocony i podniecony,
By nie powiedzieć rozanielony.
Lecz gdy z siedzenia podrywał się
Usłyszał nagle kobiety śmiech.
Czy był to śmiech? Chichot, czy coś…
Znów z rezygnacją klapnął na tron.
Kolejna, na której zawiesił wzrok,
Jak nimfa lekko rozpruła mrok.
Z blaskiem księżyca pięknieje świat…
Nie widać pryszczy, ubywa wad.
Już miał na końcu języka, że chce,
Gdy dostrzegł nogi wygięte, jak s.
Ziewnął przeciągle na dzisiaj dość
I zasnął opatuliwszy się w koc.
Dzień wstawał nowy, a z nowym dniem
Nowe nadzieje zjawiły się,
Nadzieje marzenia i… jeszcze ktoś.
Tłum zafalował, wydał szept: Oooo…
Dziewczyna z bagien!!! – Wykrzyknął ktoś,
I z nową falą wzmogło się: Oooo!!!
Nagły rozgardiasz od murów bram,
Aż po wierzchołki najwyższych baszt.
Już młody pan chciał wzywać straż
W obawie rebelii, którą mogą wznieść
Poddani, jeśli nie ożeni się.
Wyszedł na balkon rozprostować kość,
Kiedy znienacka doszedł go głos…
Słowika trel, i wiatru szloch,
To lekko drżał, to brzmiał, jak dzwon.
Mieszanka spokoju, nostalgii dźwięk…
Nie słyszał nikt, by głos mógł nieść:
Siłę spokoju, radości śpiew,
Wiarę nadzieję, wszystko co chcesz.
Jestem księżniczka z krainy Kumkur,
Na imię mam Maja. – A na to król…
Rwał się do góry, hen w stronę gwiazd,
Waliło serce sztywniał mu … (Ptak?) kark.
Z zachwytu nie mógł wydobyć słowa.
Łapał powietrze, hukał, jak sowa.
Zielone oczy, a włosy blond
Miała i rozum – i nawet on.
Po prostu anioł – nieziemski stwór.
Zachwytów głos zmienił się w chór,
I nucił psalmy na panny cześć,
A nasz króliczek miał wszystko gdzieś.
Ruszył ze swadą: Ta, tylko ta!!!
Czy będziesz moją? – Szepnęła: – Tak.
I wieść szczęśliwa płynęła w świat,
Że będzie ślub i wielki bal.
I pantoflową pocztą szło,
Że piękną pannę, nikt nie wie skąd
Pokochał król od pierwszych słów,
Od pierwszych spojrzeń i aż po grób
Będzie ją wielbił przez wszystkie dnie
I piątkę dzieci pragnie z nią mieć.
Po siedmiu dniach, więc rzekłbym w mig
Zaczął się ślub. Kto na nim był?
Musiał wymieniać bym za trzy dni,
Więc pominiemy milczeniem to,
Wszak nieistotne te sprawy są.
Napomknę tylko, że z różnych stron
Od Pernambuko, aż do Antyli,
Z wszystkich stron świata goście przybyli.
Stoły pękały od jadła ton,
Syty był pierwszy i ostatni gość.
Od pitnych miodów, przeróżnych win
Huczało w głowach, zbywało sił,
Zwalało z nóg, a bal wciąż trwał.
Orkiestra skoczne kawałki gra.
Raz pulsujące reggae, raz ska,
To punk, to jazz, kto chciał, to miał.
Był koncert życzeń, prezentów stos,
I szczęścia łzy. Nic żadnych trosk.
Po oczepinach Alf nie miał sił.
Szedł do alkowy… – Maju idź z nim.
Tyś jego branką, on panem twym,
Gdy idzie spać legnij i ty.
Rzekła usłużnie jedna z dam
W uśmiechu lubieżnym krzywiąc twarz.
Pąsem spłonęła królewny buzia,
Mąż szepnął jeszcze: – Huzia do łózia.
I przełknął ślinkę na upojną noc,
Dziękując niebu, że wygrał los.
Tutaj powinny się zamknąć drzwi.
Bo sexu (intymny) świat, to inny film.
Jednak przez dziurkę, choć to nie fer
Spójrzmy, co dalej działo się.
A było na czym zawiesić wzrok.
Królewskie szaty poszły w kąt.
Pod baldachimem miękkiego łoża
Puchem tuleni niczym w przestworzach
Lewitowali w marzeniach swych,
Wierząc, że się ziszczą ich sny.
Król objął dłońmi jej wątłą kibić,
Coś zaiskrzyło pomiędzy nimi.
W czułych uściskach splotły się ciała.
W żyłach młodzieńcza krew bulgotała.
Wargi powoli drżą z podniecenia,
Suchości w gardle pierwsze zbliżenia.
Jej usta blisko tak jego ust…
Bliżej, wciąż bliżej, nareszcie. Już.
Ten pocałunek, w którym oboje
Oddali siebie drugiej osobie
Zdawało im się, że trwał i trwał,
Lecz nagle dziwnie, jak skała stał…
Król Alfred – zamurowało go.
Błysnęło, syknęło, rozszedł się swąd
Zwęglonej skóry, palonych zwłok.
W głowie panował chaos. Drwił szok.
Ta, którą tulił w ramionach tak czule
Nagle w bagiennym znikła mu mule.
Przez uchylone skoczyła drzwi.
Teraz w bajorku pałacowym drwi
Z chłopaka, który pokochał ją,
Chciał jej dać siebie, władzę i tron.
Pewnie nie wiecie, co stało się?
I nie dziwota. Historii kres,
Którą widziałem, krótko streściłem,
Nie jeden raz w życiu śledziłem…
Że piękna dziewka zamienia się
W żabę, ropuchę, rzekotkę, więc…
Ku przestrodze najmilsi wszystkim wam.
Nie całujcie księżniczek – taką radę dam.

DEDYKUJĘ:
Wszystkim księżniczkom, które
Pozamieniały się w żaby, tym
Kilku, które pozostały w swojej
Skórze, i kilku osobom ku przestrodze.

PO DWA ŚWIATY

Świat nasz na ogół jest nienormalny,
Ludzie wokoło są niemoralni.
Dokoła bieda nędze i gwałty,
Diabły, anioły, Bóg, oraz czarty,
Wojny, agresje, bezprawia, zdrady,
Głód i choroby, złości napady,
Człowiek morduje tutaj człowieka,
Nie ma litości, choć na nią czekasz,
Nie ma radości, forsa ucieka,
I czas przez palce spływa, jak rzeka.
Gdy chcesz, by szybko, to on powoli,
I ciągle kogoś coś strzyka, boli.
Wszędzie wypadki, walka o władzę,
Bandyci, chamy – nic nie poradzę.
Spadam, w to miejsce, gdzie nie ma wojen.
Gdzie nikt nie powie: Jak ja się boję!
Tu każdy człowiek jest wciąż radosny,
W powietrzu czuje się zapach wiosny.
Domy w tym miejscu są z czekolady.
Głodny dostaje syte obiady.
Nie ma tu kłamstwa, ani obłudy,
I nie ma smutku, i nie ma nudy.
I ty mnie kochasz, ja kocham ciebie,
Niebo, to pestka – tu jest, jak w niebie.
Nie trzeba trawki, marihuany,
I nikt nie chodzi tutaj pijany.
Gdzie się nie spojrzysz, tam przyjaciele.
Czy to sobotę, czy też w niedzielę,
Wszystkim cudownie, zawsze wesoło,
I krasnoludki biegają w koło.
Zwierzęta mówią tu ludzkim głosem,
I każdy może być życia bossem.
Gdzie jest to miejsce? Choć, to ci powiem…
Ten świat znajduje się tu – w mojej głowie.

URODZINY

Słoneczko wstaje głosząc nowiny:
Dziś mojej córci są urodziny!
Z wszystkich stron świata pędzą zwierzęta,
Byś utonęła w pięknych prezentach.
Wieloryb stary pływa w jeziorze,
Tryska fontanną – humoru morze!
Ławica rybek pływa wokoło,
I w dół i w górę skaczą wesoło.
Papuga przyszła pogadać z tobą,
Paw do zmiatania zużywa ogon,
Łoś stanął w progu, i sobie stoi.
Ach, co za wieszak, wnet się ustroi.
Szop bardzo chętnie pomaga w praniu,
Żebyś chodziła w czystym ubraniu.
Słoń swoją trąbą, jak odkurzaczem
Wyczyścił dywan, a małpa skacze.
I już żyrandol jest roziskrzony,
Klaszczą z radości skrzydłami wrony.
Jeż cienką igłą szyje ubranie,
Kangur w kieszeni przyniósł śniadanie,
Kaczka i gąska zrzucają piórka
Robiąc poduszkę, za to jaskółka
Z frasunkiem wielkim na drutach siedzi
I co ma na nich zrobić się biedzi.
Ciepłe skarpetki, a może woal,
A może boa – wysyczał boa.
Bóbr temperuje kredki zębami,
Kotki szczotkują buty futrami,
Twój piesek Puszek szczeka radośnie
I zerka w górę, jak szybko rośniesz.
Masz już pięć latek i wyobraźnie,
A z wyobraźnią zawsze jest raźniej.
Bądź zawsze sobą! Bądź uśmiechnięta!
Tego ci życzę ja, i zwierzęta.