HOMO-TECHNO

Zabrali miłość, utopili we łzach
Zgładzili nadzieję, głowę ściął jej kat.
Z rozkwieconych łąk został popiół, pył.
Wypalili słowami ogień uczuć swych.
Szarość, czerń i biel – wyblakł jakoś świat.
Wolno w trybach życia przemielił ich czas.

MOJA WALKA

Właściwie coraz mnij się chce,
Bo z czasem – kiedyś, już się wie,
Że życie, to jest przemijanie,
Że ciągle trwa ze śmiercią taniec.
Już od kołyski – Taki los,
Gdy się wyciera pierwszy włos,
Gdy wylatuje pierwszy ząb,
To już początki końca są.
Z kropelką krwi, kolejną łzą,
Skrawkiem paznokcia, nadciąga zgon.
Powolne, monotonne umieranie,
I do ostatniej deski – zamęt…

Ł.GACIE

Kiedy ludzka naiwność, ponad rozum lata,
Rozum w dziwny letarg popadł – ciężko śpi,
A sen sterowany w iluzję, koszmary,
Koszmarnie iluzoryczny, szary życia syf.
Łopatą do głowy pchają prawdy nowe,
Chociaż stare jeszcze w dupie masz.
Tą nową metodą oni ci dowiodą,
Że cudne jest życie wśród prawd.
A jest ich trak wiele, że każdy ma swoją,
Dlatego ich akcję bardzo kiepsko stoją.
Giełda zasypana. Nikt ich nie chce brać,
Leży cały pakiet – grać w prawdy, to łgać.

BU(N)T – CZYLI Z GLANA

Nie, nie zamkniesz, moich myśli w sztywne ramy.
Umysł mój pozostanie wciąż nieokiełznany.
W mojej czaszce chmurne myśli wciąż się tłuką.
Chaos. Krwi, jak w Sarajewie – wprost nieludzko.
Choć przeważnie czarne biją te różowe,
Ty nie wnikniesz, nie ingeruj w mą połowę.
Pod kopułą bunt, anarchia – daję głowę,
Więc zawracaj, krocz z wszystkimi. Nic nad normę!
I sam nie wiem, skąd się tyle tego bierze,
Lecz nie legnę i nie złożę jej w ofierze:
Lepszym, czasom, nowym kłamstwom, starym łgarzom.
Nie położę moich myśli na ołtarzu.
I nie będę, tak, jak struś już głowy chował.
Gniew wyleciał z mojej karmy, wyparował,
Powolutku, tak, jak spirytusu plama.
Tyś potężna, lecz nie rzucisz mnie na kolana.
Choć spakujesz moje rzeczy w jeden karton,
Moje myśli będą wciąż otwartą kartą
I nie pójdę z góry wyznaczonym szlakiem,
Lecz wokoło z sensem wciąż na bakier.

ALERGIA

Głowa chodzi mi na wszystkie strony,
Pięści ubijają zęby – rytm szalony;
Oczy nieświadomie zimne, jak słup soli.
Serce pulsujące gnijąc, śmierdząc boli,
Światło tli się, jakieś oczy w końcu korytarza.
Mózg przeraża! – Mam uważać. – nie uważam.
Słoń przebiega drogę na paluszkach
Środek miasta – Dżungla! Dzika puszcza!
Puszcza zawór, język bezpieczeństwa.
Kurwa! – Mam nie skręcać! – jednak skręcam!
Kanonada! W uszach ciągły szum katiuszy,
W gardle dusi, gdzie bym się nie ruszył…
(Gówno!)
I znów łańcuch ściąga mnie z obłoków,
Ręka przyjaciela ciągnie do rynsztoku!
Dosyć marzeń! Chcę tam wrócić! Muszę!
Ja się duszę! Duszę!
Oddam dusze!

KIEDY ZAMYKAM OCZY (TRZY DNI PRZED KOŃCEM ŚWIATA)

W mojej zaśmieconej głowie.
W moich pełnych smutku oczach…
Punk wyjścia to punkt powrotu.
Niechciany nic nie znaczę!
Hen z przodu, jednak w tyle,
Do ostatniej drogi gotów.
W zaśmieconej głowie tym obrazem…
Jutro nieobecne… Dzisiaj nieciekawe…

UJAJANIE

Kawałek po kawałku, cząstka, po cząstce, wypalam się!
Jest mnie… Coraz mniej z każdym dniem,
Jest mniej rzeczy, w które wierzę…
Z każdym dniem, jest mniej ludzi, którym ufam…
Każdy dzień, drąży pustkę…
Blask świata… Matowieje…
Każdy sen, przychodzi, tak ciężko…
Nie czekam na jutro…
Ono będzie zgniłe, jak dziś
Kółka rysowane na czole,
Gwiazdy spadające na głowę…
Ideały, walące się w gruzy…
Łzy cieknące po twarzy…
Marzenia, nie dające się utopić…
Uczucia, nie dające się stłamsić
Słowa zamknięte w kagańcu milczenia…
Wolność ślepa zniewoleniem…
Radość zdmuchnięta niczym płomień świecy
Miłość wyżęta i wygnieciona…
Skacowane, nic nie warte wartości…
Życie – strasznie bzdurna ceremonia…

GORĄCZKA

Tylko oczy, oczy nie kłamią!
W przeciwieństwie do ust, te zmyślają
Tylko serce, serce, jak ogień gorące.
W przeciwieństwie, do ust zmrażających.

ZNIECZULICA

O pomoc wołanie nagle noc rozdziera
W zgiełku codzienności przemija bez echa,
Po ścianach pnie się, wije niczym bluszcz,
Wspina się wciąż wyżej, już dosięga chmur.
O pomoc wołanie dalej trwa, rozbrzmiewa,
W dżungli ludzkich domów ustaje bez echa..
Tak znieczulica ostatni ryk pochłania
I zamierają o pomoc daremne błagania.

DOŚĆ

Zatapialny, jak w kieliszku brzeg
Oszukańcze słowa kroją nowy dzień.
Nie uciekniesz przed tym, co ma być.
Nie dasz rady. Nie starczy ci sił.
Nowy kac znowu nie daje spać.
Stary świat ma coraz więcej wad
I w tobie samym wypala się coś
Masz już dość. Po prostu powiedz to.
(Mam dość)