MAJ (KATASTROFA)

Zima – jest czarno-biało, a tak kolorowo.
Pochylone ramiona wierzby odganiają wiatr,
Który skowyczy, huczy nad głową.
Schowany w konarach wróbelek, szary ptak.
Jabłoń smaczny kąsek dla zajęcy ubrana w szal.
Bażant dumnie eksponuje swe powaby, wdzięki.
Drzewa mrugają sękatymi oczami: Puć, puć sza…
Sikorki podśpiewują wesołe piosenki.
Gałązka z grubym połciem słoniny wabi
Kiwając się zachęcająco: Weź mnie w dziób…
Pod puchową pierzyną mieszkańcy ziemi mali i słabi.
Śnieg niby zimny daje schronienie. Miejsce zrób,
By zając szarak z rodziną przycupnąć mógł.
I sypie, calutki czas, i wieje, wiruje w tańcu wiatr.
Wszystko jest takie czyste, świeże, że nawet mózg
Wygonił czarne myśli w dal, a sprawił to zimy czar.

TŁO

Bestia śpi w narkozie efekty zmian
Uśmiechu nie było nie cofnie się
Z pod kontroli tak trudno wyrwać sny
Zwłaszcza kiedy jedna myśl
Efekty zmian euforii nie było
Czy jutro to dziś czy strach
Złuda na każdym kroku a tak żal
Mało czasu każdy dzień ciśnie jak głaz
Powala bestię nie cofnie się
Histerii nie było narkoza mija
Historii nie było eee zło budzi się

MYDLENIE

Niczym mydlane bańki, we wszystkich kolorach tęczy,
Mienią się me marzenia, rosną, każde z nich nęci.
Kuszą swoim urokiem, lekkością swą ciągle mamią,
Wydają się być uchwytne, aż nagle cicho pękają…
Pac, pac…mydlane bańki. Mydliny szczypią me oczy,
Tak też pryskają marzenia. Snów swoich nie przeskoczę.
Jeszcze w kąciku błyszczy iskierka, ślad pięknej kuli mokry i mały.
Jeszcze na twarzy słone strumyki, a ja do nowych marzeń gnam bramy.

TY ZOSTAW MNIE

Proszę, nie zbliżaj do mnie się,
Nie chcę cię na sumieniu mieć.
To ja jestem tego świata złem.
Skręć w inną z dróg, omijaj mnie.
Jak wściekły zwierz ugryzę cię…
Z pianą na pysku, ja marna wesz.
Jak trąd po cząstce odpadnie chęć,
Życie głęboko będziesz mieć gdzieś.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Podstępny, cichy, zdradliwy, jak AIDS
Wtargnę do żył i zatruję krew.
Jestem, jak hera, lub LSD,
Gdy raz spróbujesz wciąż będziesz chcieć.
Z pozoru dobry – nie nabierz się.
Nawet ten uśmiech, choć niby jest,
Utonął dawno w powodzi łez.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Ja jestem zerem, totalnym dnem.
Jak denaturat przytępiam wzrok.
Fetor rozkładu gnijących zwłok…
Jak wampir w szyję wpiję się,
Niewinny flirt, zamieniam w grzech,
I niewidoczny, jak cyklon B
Znów kuszę śmierć, zabieram tlen.
Proszę nie zbliżaj do mnie się,
Szkoda twych łez. Ja jestem złem.

(BONUS 2004) MINISTER ZDROWIA NIE OSTRZEGAŁ: SEX – PUSZCZAJCIE…

Żyj chwilą mówił rwąc naiwne panie
Przy każdej okazji gramoląc się na nie.
Bajerkę miał wielką, potrafił szpanować,
Pieprzył co popadnie, umiał zaszokować.
Kumplom opowiadał. Kiedy rżnął i kogo.
Reputacja panny? Niech go cmoknie w ogon.
Z hotelu do lasu, wciąż tą samą drogą,
Raz z grubą, raz z chudą, lecz inną niebogą.
Aż trafił na chwilę, która go zgubiła.
I nie mąż zdradzony. Była nawet miła.
Brała wszystko… serio. Każde jego słowo.
Dawała… co miała, szeptał: Odlotowo…
Raz górą, raz dołem, choć nie w jego guście,
Nie przewidział tylko, że the end w rozpuście.
Tak załapał HIVa, lub AIDS, jak kto woli…
Usechł w samotności. Gnił długo, powoli.

ZWARIOWANIE

Gdy śpię jesteś przy mnie, choć gdzie jesteś nie wiem.
Rankiem każdą myślą wędruję do ciebie.
Czy słońce, czy plucha im to nie przeszkadza. Zwariowane i szalone,
Ale zawsze w twoją stronę.
Potem moje nogi niosą mnie do pracy,
Lecz tutaj także marzę, by cię móc zobaczyć;
Cieszyć się twoim głosem, radosnym uśmiechem,
Ust słodkich i pełnych słów ciepłych. Czy dla mnie?
Patrzeć w twoje oczy głębokie, jak morze
I liczyć, że kiedyś może…
Delikatna buzia, cała twa uroda
W sercu moim wielki powodują pożar.
I płonę, goreję miłością do Ciebie,
Kiedy jesteś przy mnie jestem w siódmym niebie.
Gdy cię nie ma noc długa, łóżko takie wielkie,
Tak pusto, zimno, mroczno, tylko wziąć butelkę…
I choć wiem, że dla ciebie będę wielkim nikim,
Migawką z twego życia, przelotnym deszczykiem,
Kocham, kochać będę, nigdy nie przestanę,
I to wszystko, to jest właśnie zwariowanie.

RAJ

Gdy życie, od śmierci
Dzieli cienka linia,
To tylko nadzieja
Leciutka mnie trzyma,
Że niebo, moje niebo to ty
A piekło, to co w dole,
Cały świat, wciąż tak zły.

NIE MA NAS

Nie, nie dla mnie takie życie, na gór szczycie,
I nie dla mnie: łąki, pola, las.
I nie dla mnie: bagna, morza i jeziora.
Nie, nie dla mnie, gdy nie ma tam nas.

KRUSZENIE LODÓW

Stąpam po cienkim lodzie – chrzęści – nie boję się,
Wiem, co mnie może spotkać. Walczę o miłość – na śmierć.
Me rozpalone serce przygasa, wytapia lód.
Zaciskam zęby. Wytrzymam? Czy dotrwam, by przeżyć cud?
Pokonam przeciwności? Czy mi wystarczy sił?
Czy ogrom mej miłości pozwoli do niebios się wzbić?
Wciąż jeszcze ściskam nadzieję, ostatnią nadziei garść.
Już raz liznąłem obłoków, głową sięgnąłem do gwiazd,
Zwaliłem z olbrzymim łoskotem, z trudem odbiłem od dna.
Patrzyłem, krążyłem, błądziłem, a było blisko tak.
Szukałem daleko w bezkresach, mijałem swe szczęście co dnia.
I nagle w tym chorym świecie, tu gdzie króluje fałsz
Znalazłem ziemskiego anioła, lecz czy nadejdzie mój czas?

PRZYJDŹ (LUB CHOCIAŻ ZADZWOŃ)

Czekanie, czekanie, czekanie,
Ja oszalałem! To zwariowanie!
W okowach uczuć, hamulcu działań,
Tęsknotach serca, potrzebach ciała.
Czekanie niweczy harmonię dnia,
Okropny, fatalny duszy mojej stan.
Mózg błyskawicą mknie po przewodach,
Chciałbym zatrzymać w locie jej słowa
I jeszcze, jeszcze, i jeszcze raz
I ta rozmowa niech trwa, trwa, trwa…
Każde jej słowo dla zmysłów szał.
To było wczoraj, a dziś tak brak:
Słodkiego szeptu, co muska krtań,
I barwy głosu, co pręży kark.
Czekanie niweczy harmonię dnia.
Ja drżę, ponury mojej głowy stan.
Telefon brzęczy. Nareszcie! Tak!
I już przed sobą widzę tą twarz,
Oczy rzucające niebosiężny blask…
Słucham. – Czy można…? – basowy brzmi głos.
Nie do mnie. I znowu przybyło trosk.
I dalej: czekanie, czekanie, czekanie…
Ja oszalałem! To zwariowanie!
Czekanie niweczy harmonię dnia,
Fatalny, okropny duszy mojej stan.
Czekanie, czekanie, czekanie, czekanie…
To usychanie, to obumieranie.