JAK OSIOŁ

Niczym ryba wyciągnięta z wody,
Żołnierz bez broni, skaut bez przygody,
Bez tłumów idole i politycy,
Jak striptizerka w dzień i w spódnicy,
Jak telewizor, gdy prąd wyłączą,
Kielich, gdy drinka z niego wysączą,
Jak w klatce niedźwiedź, słoń, albo lew,
Tak wbrew naturze, i światu wbrew,
Gdy ciebie nie ma, jest mi tak źle…
Znów tumiwisizm ogarnia mnie.
Więc bądź i kochaj, bym był radością,
By złość nie stała mi w gardle kością.
Bym był. Jak osioł gryzący trawę,
Lub tak, jak bocian jedzący żabę,
Niemowlak łapczywie szukający mleka,
Bądź, żyj i kochaj! Kocham i czekam!

NIE POTRAFIĘ

Nie każ mi się cieszyć, że inny ktoś
Może cię pieścić, w ramiona wziąć.
Nie każ mi się cieszyć, że pędzi czas,
Gdy spacerujecie poprzez piaski plaż.
Nie każ mi udawać, że nie drażni mnie
Barwa twego głosu i dla niego śmiech.
Nie każ mi udawać, że nie widzę nic,
Że to wyobraźnia płata figle dziś.
Nie każ mi się cieszyć, że telefon też
Mój milczy, a twój wciąż zajęty jest.
Nie każ mi się cieszyć, że kolacji smak
Przy świecach w restauracji nie dotyczy nas.

ANIE(DIAB)LICA CZYLI ZWARIOWANIE II

Dlaczego wśród życiowych burd
Sprawia tak przeogromny ból,
Chociaż wygląda prze-niewinnie
Postać, jak z bajki i ze snu.
Magiczny uśmiech i te oczy…
Nie kontrolujesz swoich słów,
Kiedy powabnie obok kroczy,
Marzysz, by ją dotykać móc.
Obnaża wszystkie twoje myśli,
Przyspiesza oddech, wzmaga puls,
Chociaż wygląda prze-niewinnie
Z premedytacją pcha cię w dół.
I brniesz z głupoty, do idiotyzmu,
Od stacji miłość, do stacji raj,
Gdy się odwrócisz słyszysz jeszcze:
– Tak ukochany, więc czekam. Pa.
I tylko zapach petów zostaje,
A sens istnienia odjechał w dal
I ciągle walczysz ze zwariowaniem,
A ono sobie wciąż trwa, i trwa…

NA ZAWSZY?

Przelane na papier myśli straszą,
Na szczęście nie znasz ich wszystkich.
Zostań w swojej skorupie.
Mądrości znajdziesz w encyklopedii.
Nawiedzony osobowością, która mnie przerasta
Patrzę z lękiem i nie chcę widzieć jutra.
Zapominam o wczoraj, a dziś jest tak krótkie.
Głowa jest tak pusta. Kasowanie. Ctrl F7?
To nie takie proste. To siedzi zbyt głęboko.
Myśli zblokowane pełzną w jedną stronę.
Wolę piekło z tobą niż rozkosze w niebie.
Pragnę twego dobra potęguję złość. Dość.
Kocham – naprawdę nie jest łatwo to powiedzieć.
A ja kocham, to tak głęboko siedzi.
Kocham – czy to ostatni raz?
Kocham, lecz czy na zawsze już pozostanie tak?

NA KŁOPOTY (BEDNARSKI?)

Więcej? więcej nie ma już nic.
Tylko chore, tak bezpłciowe dni,
Życia mała, dziurawa garść,
Myśli żebrzące o jeden, jedyny raz,
Oczy błagające o pomocny gest,
Usta szepczące: kocham, kocham cię…
Rozdzierający pustkę, jak nóż
Niemy duszy mojej kszyk:
Ukaż mi to miejsce, w którym warto.

GRZECH

Tak pragnę dotykać twych ust,
Tak blisko jesteś, tuż tuż.
Powracasz w nocy, gdy śpię,
Lecz co rano budzę się…
To pech.
Po nocy przychodzi dzień,
Znów próbuję znaleźć cię.
Marzę, że pokochasz mnie
I zostaniesz. Wiem,
To grzech.
Porażenie szczęściem mija,
To tak krótko, tylko chwila,
Kiedy jesteś obok mnie.
Znów odchodzisz. Wiem,
To pech.
W kotle namiętności wre,
Do szaleństwa kocham cię.
Marzę żeby objąć cię,
Pieścić, tulić, wiem,
To grzech.
Zrobię wszystko. Ty to wiesz,
Choć to grzech jest i mój pech.

LATANIE

Oknem wyleciała nadzieja na śnieg, na mróz.
Została beznadzieja i siedzi tu.
W cienkich dziurawych spodniach – choć mróz.
W sandałach bose stopy. A Bóg?
Zapomniał o mnie całkiem. Ja o nim też…
Umarły słowa: miłość, przyjaźń… szept:
Kochaj mnie. Całuj. Nadzieja żyje w nas śmiało…
Kochaj mnie. Całuj. Bez Boga, bez nadziei – co nam zostało?

BANAŁY

Aniele boży, stróżu mój żuj swoje kłamstwa w ciszy.
Uczynków mych dobrych, czy złych i tak nikt nie policzy.
Nadzieja nadziewa mnie napal, wyśnione sny nie dają spać.
Myśli mnie niosą w daleką dal, głowa w ruletkę ruską gra.
Świerszcze cykają w trawie pierwsze, świetliki nucą smutne wiersze.
Latarnie płoną jednostajnie, słońce zachodzi, jest tak banalnie…
I w te banały wkraczasz ty – wypełniasz pustkę szarych dni.

ZABIERZ

Moje myśli przewiązane czerwoną wstążką, na szuflady dnie.
W twojej głowie nie ma dla mnie miejsca, ja to wiem.
Znów wszystkie słowa hasła, słowa klucze mylą kod,
Twoje serce , jak ze stali – nie chce wpuścić mnie na krok.
Dziwisz się, że tak kocham, że robię to całym sobą,
Że dobrze jest mi byle jak, byle gdzie, byle z tobą.
Znów uniosłaś, znów zabrałaś mnie w siną dal,
Szybowałem w mych marzeniach, niczym ptak…
A potem głową w dół, tak długo spada się z gwiazd
I lecę, i nagle: buch! Znów płaski, smutny jest świat.
W ten gnój, w ten ból wprost z nieboskłonu, gwiazd,
Lecz błagam zabierz mnie. Zabierz mnie jeszcze raz.

BŁĘKIT

Kręte drogi życia, nowy zakręt bierz.
Zaufaj mi. Nie rozbijesz się.
Przez gołoledź, ranną mgłę,
Ja pilotem twym, weź ster.
Ominiemy kłamstwa i bałwanów rój.
Chodź. Daj dłoń. Pieść. Tul.
Na orbitę wynieś mnie.
Całuj – tego pragnę, chcę.
Pośród nocy pełnej gwiazd
Kochaj – tak mi ciebie brak.
Do obłędu doprowadzasz mnie.
Bierz mnie, jeśli tylko chcesz, więc chciej.