DO STRACENIA

Pustki, smugi, czarna rozpacz i łzy to mój dom.
Nikt już tutaj nie zagląda zimny każdy kąt.
Nic już nie zakłóca ciszy, dawno przebrzmiał śmiech,
Połamane tkwią radości, szczur ostatni zdechł.
Bladym świtem za firanką cieni straszy kształt…
Paktu z diabłem nie zawarłem – choć wtedy bym chciał.
Miłość w którą miałem wierzyć też zamknęła drzwi.
Sen już nie zamyka powiek – makabryczny dryf.
Oczy w jeden punkt wpatrzone przeklinają mrok…
Pętla zwisa pod sufitem – jeszcze tylko krok.
Tutaj nic mnie już nie czeka co bym pragnął mieć.
Tylko ciebie pragnę tulić – przyjdź! Gdzie moja śmierć?
Anioł wypiął się w potrzebie – poszedł wino pić.
Pustki, smugi, czarna rozpacz – tu już nie ma nic.

NA ZAWSZE

Być z nią, to nie lękać się smutku
Być z nią, to nie wiedzieć co burza
Być z nią, to jeść błękit z obłoków
Być z nią, to w jasności się nużać
Być z nią, to anielska muzyka
Być z nią, to motyli wachlarze
Być z nią, to serca dygoty
Być z nią, to cudowne witraże
Być z nią, to ogromną mieć siłę
Być z nią, to marzeń spełnienie
Być z nią, to odnaleźć swój eden
Być z nią, z góry oglądać ziemię

WRZASK

Mam dłonie dziś tak niepotrzebne. Sercu widoki szczęścia zabrano.
Mam pościel białą, wilgną, zimną, a w duszy permanentną szarość.
Mam księżyc, który spać nie daje, a myśli w jedną spycha stronę.
Mam swą kobietę wymarzoną, ale w innego objęciach tonie
Mam jej tak wiele do powiedzenia, a czas nie daje mi się z nią spotkać
Mam swoje drzwi otwarte dla niej, lecz boi się wejść do środka
Mam miłość jakiej próżno szukać, ale zostaje z żalem
Mam ale wszystko tak duchowo, bo chociaż mam, to nie mam wcale

POŚLIZG NIEKONTROLOWANY

Buduję ścianę, buduję mur,
bo znów nie mogę dosięgnąć chmur
z dala od domu z dala od gwiazd
z dala od tęczy depresja trwa.
cegła po cegle sięgam do nieba,
bo wiem, że można, bo wiem, że trzeba
Ze wszystkie dziury, które zostaną
zapcham w pamięci miłości pianą
lecz piana siada gdy brak budulca
i znów świat gna ja na hamulcach
nawet na wstecznym a czas ucieka
życie przemija, jak znika rzeka
Buduję ścianę, buduję mur,
bo znów nie mogę dosięgnąć chmur
z dala od domu z dala od gwiazd
z dala od tęczy depresja trwa.

NA WSTECZNYM

Wiem, że sens nie nadejdzie,
Nie ziszczą się moje marzenia,
Nic nie zostanie po szczęściu,
Świat stanie się męką istnienia.

STACJA REZYGNACJA

Coraz trudniej się po schodach życia drapać,
Z każdym dniem, jak świeca gaśnie zapał.
Sił ubywa, sensu z każdym słońca wschodem.
Coraz trudniej, bardziej stromy każdy schodek.
Zęby słabsze i radości trudniej znaleźć,
A ze łzami z wszystkich kątów pełzną żale.
Gdzieś marzenia legły trupem niespełnione.
Że nadzieje? W szklance czystej zatopione.
Z hukiem spadła z kalendarza kartka nowa.
Cienie wokół, puste serce, ciężka głowa.
Znów w tunelu. Sił nie mają ciągnąć konie
tylko ciemność w niej mdły napis stacja koniec.

AUTOSTRADA DO NIEBA

Ja nie wierzę w złe moce, ani ogień piekielny.
Wiem, że wszystkie porażki płoną głęboko we mnie.
Wiem, że wszystkie upiory rodzą się w mojej głowie.
Choć na duszy dygoty wciąż ukryta odpowiedź.
Choć na szczęście wciąż czekam mimo, że wzór odkryłem.
I, że wciąż jest tak blisko – cudowniejsze niż śniłem.
Jest jaśniejsze od słońca – w barwach skrzydeł motyla.
Chwila, a dałbym wszystko, by to nie była chwila.
Bym wskazówki zatrzymał, zastygł z tobą w ramionach
Moja tęczo najdroższa, w mych ramionach marzona.

JEDNOKIERUNKOWA

Dzień dobry, gdy błękit spojrzeń układa jasne myśli w głowie.
Dobry, gdy twój obraz zabiera z wdziękiem sny spod powiek.
Dzień dobry, gdy do uszu pieszczotliwe docierają słowa.
Dobry, gdy zmysły łączy w jedność głodnych ciał rozmowa.

BEZ WYLOTU (MARNOŚĆ)

Spłakane oczy życia gorzki smak.
Gryzący dym gęsty, jak mgła.
Otwarte żyły, oczy w kratkę,
A pod stopami mam zapadkę.
Na szyi pętla, mrok pół na pół,
Słońcem żyrandol, a sercem dół.
Krople w karminie. żałobny dech,
Donikąd droga na krańcu śmierć.
Klepsydry szmer przesiewa dni.
Już widać eden jestem – ja pył.

ZNIKAJĄCY PUNKT

Noc nie daje mi znów spać tarmosząc i szczypiąc.
Ileż takich w tyle mam? Pewnie ponad tysiąc.
Wiatr niestety wciąż dmie w twarz, więc uważać muszę,
By nie zmienić swoich prawd, i być wiernym duszy.
Bo choć łatwo z prądem gnać – bez wysiłku płynąć,
Wolę tłuc do nieba bram, niż w czyśćcu zawinąć.
Sam wtulony w pościel z traw, lecę lotem spowolnionym,
W rejon marzeń które mam, w obszar ciągle niespełniony.
Niebo kołdrą mlecznych gwiazd lekko szumi w głowie.
Jasny spadający punkt proszę, by mi dał odpowiedź…
I wciąż czuję mych łez smak płynących do wnętrza.
Każdy wieczór taki sam, miłość wciąż gorętsza.
A Noc nie pozwala spać szczypiąc i tarmosząc.
Więc przewalam się w konwulsjach błagając i prosząc.
Sam wtulony w pościel z traw, lecę lotem spowolnionym
W rejon marzeń, których kształt ujrzałem spełniony.