POMÓŻ MI

Próbuję jeszcze raz.
Tylko strach.
Zamykam się.
Wielki żal.
Totalna niemoc.
Tak mi brak:
Tych chwil,
Dni, lat.
To wciąż uwiera,
Gdzieś w gardle,
Sercu,
Krew gorąca,
Śpiew, do końca.
I jeszcze raz,
We śnie, do gwiazd.
To tylko fikcja,
To tylko fałsz.

OBCY, DRUGIE STARCIE

A może zmieńmy zasady gry,
Na przykład, od dziś można bić w tył,
Podkładać nogi, zaglądać w plik kart,
Gryźć, kopać, kłamać, a nawet kraść.
A może znieśmy zasady tej gry?
Od dziś nie ma reguł. Tu grać, znaczy żyć.

W KRAJU (PIWA) PALM

Wiesz, jest dobrze, samoloty takie małe i anioły,
Już nie strzyka, nic nie łamie, wewnątrz też nie boli.
Żadnych myśli, które walą w skroniach ciężkim młotem,
Już nie kwękam, nie wylewam morza łez nad swoim losem.
Wiesz, jest dobrze. Zapach łąki, lasu, cień motyli,
Szemrze strumyk, mam wrażenie, żeśmy tu już kiedyś byli.
No na serio. Dziwnie patrzysz. Hej, ty mi nie uwierzyłeś?
Jest mi dobrze. Jaki powód tego stanu? Ja nie żyję.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . (Już dziś piłem)

DRĄŻENIE

Dążenie, drążenie, do celu, do szczytu.
Drążenie, dążenie do złudy, do nikąd.
Dążenie, drążenie tematów spalonych.
Drążenie, dążenie do snów nie wyśnionych.
Dążenie, drążenie nadziei zmylonych.
Drążenie, dążenie do dróg zatopionych.
Wciąż na szczyt, a szczyt to jest dno.
I kolejne znów dno i od nowa, i wciąż.
Na szczyt, przez łzy, przez kurz i pył.
A życie wciąż kpi i wciąga w swe gry.
Karty są znaczone, reguły wspak zmienia.
Bez szans na wygraną. Zero zrozumienia.

NIE PÓJDĘ DO NIEBA

W masce obłędu skryłem prawdziwe ja.
Za podwójną gardą moja twarz.
Nie potrafię więcej z siebie dać
I nie planuję w chore gierki grać.
Każde kłamstwo sprawia mi nowy ból.
Zamilknę, będę cichy po grób.
Skazany na udrękę muszę odejść stąd.
We wnętrzu swego ja, postawię mój dom.
Zapalę świecę, za pamięć tamtych dni.
Rozpłynę się, rozproszę tak, jak dym.

GDY GINIE SENS

Wyrównaj oddech i uspokój się,
Bo kiepskim doradcą bywa gniew.
Poskładaj rozrzuconych myśli stos,
Jak Batman bądź, lub chociaż Kloss.
Bo cóż, że żal straconych lat,
A szczęścia chwil poskąpił świat?
I cóż, że żal przelanych łez,
Gdy słonych wód zalewa męt?
Już tyle lat w letargu trwasz
Nie mogąc wyrwać się, jak głaz.
Niemożliwe, tak z boku życia stać.
Wyrwij się z matni! Kajdany skrusz! Walcz!
Twardym kijem zmieniaj rzeczy bieg.
Nie podwijaj ogona, jak zbity pies.
Rusz głową, przecież ją masz.
Posłuchaj serca, ono mówi tak:
Choć stres i nuda pragną zniszczyć cię,
Ty nowy radosny wyznacz sobie cel.

PUŁAPKA

Zawieszony w próżni tracę cenny czas,
Ktoś coś do mnie mówi, a ja w słoju sam…
Z trudem łapię oddech, brak tlenu, brak sił,
Wolno krąży krew, w gardle zastygł krzyk.
Opadły emocje, cisza w uszach gra,
Więc gumowym młotkiem walę w szklany dach.
Nic już nie przeszkodzi. – Chociaż wody łyk!
Me więzienie drgnęło, a ja razem z nim.
Rzucam się w amoku, na jedną ze ścian,
Słój przechyla się. Skaczę jeszcze raz.
Niczym w beczce śmiechu, chociaż w sercu płacz,
Lecę, jak konserwa, tak toczy się świat.
Kamień, za kamieniem, raz w górę, raz w dół,
Siniak za siniakiem, nagle pęka słój…
Wolny! Jestem wolny! Łapię w płuca wiatr.
Że złamane serce, pokrwawiona twarz,
I to, że od śmierci dzielił tylko włos
Minie. Wszystko minie. W mych rękach mój los.

TŁOKI

Ponury kolejny koniec roku,
Okrutny dręczy mnie niepokój:
Czy umiem? Jak długo to wytrzymam?
Pod presją – chyba się porzygam.
Wspomnienia znów nie dają zasnąć.
Z choinką wyszedł już świąteczny nastrój.
Wspomnienia, jak bumerang powracają,
I pamięć – po co mi ta pamięć?
Och, gdyby mieć pomroczność jasną,
Móc lecieć, gdzieś tam, hen, ku gwiazdom.
I nigdy nie powracać, do niektórych spraw,
O ileż prostszy byłby wtedy świat.

KOŃ TROJAŃSKI

Dookoła święte krowy na łańcuchach,
Bransoleta na kopycie, kolczyk w uchu.
Dzień za dniem trwa odliczanie.
Już nic nie poradzisz, wciąż brnę dalej.
Po omacku, by nie widzieć tego kału,
Polikami tuląc się do zimnej ściany,
Krok, za krokiem w niewiadome i nieznane.
Z Judaszami sprzedajnymi nie zostanę.
I wkręcam się w beznadziejności stany.
Me nadzieje zabłocone, poszargane.
Tak, dzień za dniem trwa odliczanie.
Zadecydowałem. Muszę odejść. Nie zostaję.

POCIĄG DO N.

Ziemia wspaniałe miejsce dla umarłych
Wśród gwiazd i planet dogorywanie
W oczekiwaniu końca świata
Dusza, jak ważka, motyl lata
Z chmurki na chmurkę obłoki szare
Przechodzą w błękit zmieniając parę
(W ulewne deszcze)
W oczekiwaniu końca świata
W otchłani czasu, który ulata
Z promykiem słońca spływa fontanną
Pyłek nadziei
W oczekiwaniu końca świata
Na niebo, kolejną poczekalnie życia