KIEDY ZAMYKAM OCZY (TRZY DNI PRZED KOŃCEM ŚWIATA)

W mojej zaśmieconej głowie.
W moich pełnych smutku oczach…
Punk wyjścia to punkt powrotu.
Niechciany nic nie znaczę!
Hen z przodu, jednak w tyle,
Do ostatniej drogi gotów.
W zaśmieconej głowie tym obrazem…
Jutro nieobecne… Dzisiaj nieciekawe…

UJAJANIE

Kawałek po kawałku, cząstka, po cząstce, wypalam się!
Jest mnie… Coraz mniej z każdym dniem,
Jest mniej rzeczy, w które wierzę…
Z każdym dniem, jest mniej ludzi, którym ufam…
Każdy dzień, drąży pustkę…
Blask świata… Matowieje…
Każdy sen, przychodzi, tak ciężko…
Nie czekam na jutro…
Ono będzie zgniłe, jak dziś
Kółka rysowane na czole,
Gwiazdy spadające na głowę…
Ideały, walące się w gruzy…
Łzy cieknące po twarzy…
Marzenia, nie dające się utopić…
Uczucia, nie dające się stłamsić
Słowa zamknięte w kagańcu milczenia…
Wolność ślepa zniewoleniem…
Radość zdmuchnięta niczym płomień świecy
Miłość wyżęta i wygnieciona…
Skacowane, nic nie warte wartości…
Życie – strasznie bzdurna ceremonia…

GORĄCZKA

Tylko oczy, oczy nie kłamią!
W przeciwieństwie do ust, te zmyślają
Tylko serce, serce, jak ogień gorące.
W przeciwieństwie, do ust zmrażających.

ZNIECZULICA

O pomoc wołanie nagle noc rozdziera
W zgiełku codzienności przemija bez echa,
Po ścianach pnie się, wije niczym bluszcz,
Wspina się wciąż wyżej, już dosięga chmur.
O pomoc wołanie dalej trwa, rozbrzmiewa,
W dżungli ludzkich domów ustaje bez echa..
Tak znieczulica ostatni ryk pochłania
I zamierają o pomoc daremne błagania.

DOŚĆ

Zatapialny, jak w kieliszku brzeg
Oszukańcze słowa kroją nowy dzień.
Nie uciekniesz przed tym, co ma być.
Nie dasz rady. Nie starczy ci sił.
Nowy kac znowu nie daje spać.
Stary świat ma coraz więcej wad
I w tobie samym wypala się coś
Masz już dość. Po prostu powiedz to.
(Mam dość)

DOKTOR K

W powietrzu się unosił zgniły zapach mar,
Na czarnych drzwiach widniał napis: Dr. K.
Pakt ze śmiercią podpisany miał na lata,
Sam był wstrzemięźliwy, więc nie latał.
Obiecywał złote góry. Czy zawodził?
Że czasami ktoś odleciał? Cóż to szkodzi?
Ziemskie przyciąganie nic nie znaczy!
Mawiał – Spróbuj! Odrzuć prawa grawitacji!
Weź z mej dłoni spokój! Na bok odłóż szał!
Pomyśl, że potrafisz! Unieś się wśród fal!
Zamknij mocno oczy! Głową sięgaj gwiazd!
Poprzez Styksu wiry… To ci mogę dać!
Wypuść z garści przeszłość i codzienność trosk!
Szukaj we mnie szczęścia! Połącz ze mną los!
Wtedy dusza odrywała się od ciała,
I pod niebem wirowała, szybowała…
Kosiarz umysłów – tak się doktor zwał,
Gdyż zrywał ze wspomnień balast szat.

RIDER ON THE STORM

Okręt tłamsi wiatr przepychając czas
I wyrywając stery ze zgrabiałych rąk
Tutaj fałsz zabija śmiech w deszczu ludzkich łez
Znów dogniata nas przygnębienia tłok
Łowiąc płotki kłamstw odpływamy w dal
Przez butelki dno miga już nasz port
W oceanie zła Neptun słodko śpi
Otulony w płaszcz słonej mgiełki zdrad
Nie wyrwie mu nikt
Ustał nagle sztorm dryfujemy w dal
Powolutku tam gdzie podróży kres
W oceanie zła nagle miga nam
Drogi naszej cel port upadłych gwiazd

KRÓTKI WIERSZYK O DAWANIU CIAŁA

Ściskam swoje smutki w chorej głowie.
Zrozumiałem – nikomu nie powiem.
Nie potrafię ufać już nikomu.
W czterech ścianach zakrapianych, lecz nie w domu.
Wolę nie wiedzieć: Kiedy, z kim i ile razy?
Wolę nie pytać: Gdzie podziały się zasady?
Gdy zasypiam, gdy się budzę zlany potem,
Gdy upycham moje myśli w łeb z powrotem.
Gdy zagryzam swoje żale ogórasem,
Kiedy jadę na skraj świata w drugiej klasie.
A ty milczysz. Cisza jest tak piękna,
Jednak pomyśl – przyszłość w twoich rękach.

NIE MÓW MI

Nie ucz mnie starych wzorów, gdy nowe mam.
Nie mów mi o przyjaźni, gdy jesteś sam.
Nie mów, że nie mam serca, bo boli mnie.
Nie mów, że forsa śmierdzi, gdy znów jej chcesz.
Nie mów mi o czym mówisz, bo wiem.
Nie mów mi, że nie lubisz, bo łżesz.
Nie ucz mnie kogo kochać, bo wiem.
Nie mów, o kim mam śnić, gdy śpię.
Nie mów mi o nadziei, jeszcze ją mam.
Nie mów, czy mam zostać, czy włożyć płaszcz.
Nie mów już ani słowa, dosyć mam łgarstw.
Dobranoc moje lustro – idę już spać.

TRZY KROKI DO METY

Na czole zostawił zmartwień znak,
Na skroni pobielił kolejny włos,
W głowie coś buczy, jakoś nie tak,
Plecy opuszcza ciężar tony trosk.
Dłonie w delirce, rozlewasz płyn,
Oczy zamglone, nie te co dawniej,
I coraz więcej widzisz w sobie win.
Zamykasz się – jest tak szkaradnie.