(PO PROSTU) ŻÓŁTY

Gdy nowy wróg, to ex-przyjaciel twój,
A nowy Bóg pcha cię w kolejny dół,
Energia uciekła i siedzisz tu niby śnięty śledź.
Gdy życie wciąż przysparza nowych trosk,
A każdy dzień kolejny siwy włos,
Ty nie płacz, lecz zagraj z nim
Ostro, jak ono z tobą gra:
Z glana kop! Pluń mu w twarz!
Odważ się, jeszcze szansę masz!
Żeby żyć musisz twardym być!
Równaj szyk! Z całej siły bij!
Gdy każdy dzień prostuje mózgu część,
A każda myśl, jest pełna twoich win,
Ty nie płacz, i nie łam się,
Jutro znów będzie nowy dzień.
Nie graj fer! Życie takie jest,
Zniszczy cię, mówiąc: ludziom wierz.
Z glana kop! Pluń mu w twarz!
Nie daj się, jeszcze szansę masz!
I kiedy znów rozbijasz głową mur,
A każda myśl, to stek kompletnych bzdur,
To pieprznij kotletem i dalej żyj!
Nie poddawaj się! Smutki precz!
Wyrzuć gniew! Radość tak! Miłość bierz!
Obnaż się, jeszcze szansę masz!
Nie daj się, choć tak wkurwia świat!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ( Żyj! )

ŚMIERTELNOŚĆ

To nie boli bardziej, bo bardziej nie może.
Nie boli? Od bólu łez już pełne morze.
Totalna klapa w walce z wiatrakami.
Pokruszona kopia w bitwie z omamami.
Przegrałem tę walkę. – Który to już raz?
Z czasem, czas na proch rozetrze nas.
Pożegnam się wtedy z głupotą, błędami,
Nikt nie będzie kroczył moimi śladami.
Nastanie koniec bólu myślenia,
Nareszcie koniec, miernoty istnienia.
Co dalej, po śmierci? Niebo. No, a w niebie?
Jakoś nie wyobrażam sobie w takim miejscu siebie.
Po drugiej, ponoć lepszej stronie świata,
Jako anioł tłuścioszek będę sobie latał.
Bez nerwów, stresów, zakłamania…
Jak baran w takim miejscu, pewnie bym zbaraniał.
Dłużyzny nieba raczej bym nie strawił.
Siedzenie w bezczynności? Chyba bym się zabił.
Słuchać chórów anielskich? Nie dla mnie muzyka.
Nagle wśród niebios arii brzęczenie budzika?
Powolutku wstaję, pot ocieram z czoła.
Życie me poplątane do siebie wciąż woła.

NIEPOGODA (remastering)

Niewinna chmurko – zabierz mnie, ulećmy stąd.
Mały obłoczku – siedzieć w samotności to (jest) błąd.
Wietrze – odegnaj czarne myśli, by nie straszyły mnie.
Wicherku – odpędź złe moce – wywiej z głowy gniew.
Deszczyku – zmyj z mojej twarzy łzy emocje zgaś
Deszczyku – zawiąż pakt ze słońcem i pomaluj świat.
Słoneczko – ogrzej mnie, uśmiech daj, radość nieś.
Słoneczko – (wlej w serce miłość) rozmroź serce, jak to zrobić? Ty wiesz…

STACJA REZYGNACJA

Coraz trudniej się po schodach życia drapać,
Z każdym dniem, jak świeca gaśnie zapał.
Sił ubywa, sensu z każdym słońca wschodem.
Coraz trudniej, bardziej stromy każdy schodek.
Zęby słabsze i radości trudniej znaleźć,
A ze łzami z wszystkich kątów pełzną żale.
Gdzieś marzenia legły trupem niespełnione.
Że nadzieje? W szklance czystej zatopione.
Z hukiem spadła z kalendarza kartka nowa.
Cienie wokół, puste serce, ciężka głowa.
Znów w tunelu. Sił nie mają ciągnąć konie
Tylko ciemność w niej mdły napis stacja koniec.

SYMFONIA

Jak eter, więc znów rozpływasz się…
Tak piękna, wydaje się, że śnię…
Tak lekko unosisz się nad mgłą,
Że oczy wciąż w niebo patrzeć chcą.
Kobieca, a przy tym tak dziecinna.
Zmysłowa, do tego tak niewinna
Ostatnia, a przy tym zawsze pierwsza
Realna, a tak, jak z bajki, wiersza
Tak moja, a jednak, tak daleka
Tak ze mną, a tak wciąż muszę czekać

DIABOLIQE

Potrząsam głową, by sen mógł odejść.
W nozdrza zaduchu uderza smrodek.
Pot zimną płynie po czole strugą…
Chwila, lecz czemu trwa tak długo?
Prawdy opluwam wczoraj je miałem.
Zostałem sam z wszechwładnym żalem.
Pot zimną płynie po czole strugą…
Chwila, lecz czemu trwa tak długo?
Zabieram chaos dłonie już zabrałem.
Podnoszę myśli, dusza znów z ciałem.
Pot zimną płynie po czole strugą…
Chwila, lecz czemu trwa tak długo?
Sznuruję usta skowyt zamknę w sobie.
Oczy, by nie uronić ni łezki spod powiek.
Dreszcze na przemian z zimna i gorąca.
Początku chcę, nocy początku nie końca…

KRA VAN

W moich oczach nie ma błysku – matowieje.
Myśli mroczne stada sępów, a nadzieje
U stóp moich niczym ołowiane kule…
Hieny szarpią za nogawki, za koszule…
W pustce wnętrza obdartego niby szmata
Zimno, wilgno, tylko obok siąść i płakać.
Szyja łączy głowę z resztą jakimś cudem,
Lecz czy jeszcze jest na karku? Węszę złudę.
Czy oddycham? Tak, powietrza jęczy para.
Tylko, po co? Za co tak olbrzymia kara?
Nie chcę życia, nie zniosę kolejnej tony
Na swym karku. Niech żałobne biją dzwony.
I Gawrony ze skrzydeł czarnych łopotem
Niech śpiewają. A milczenie będzie złotem.

NA ZAWSZE

Być z nią, to nie lękać się smutku.
Być z nią, to nie wiedzieć, co burza.
Być z nią, to jeść błękit z obłoków.
Być z nią, to w jasności się nurzać.
Być z nią, to anielska muzyka.
Być z nią, to motyli wachlarze.
Być z nią, to serca dygoty.
Być z nią, to cudowne witraże.
Być z nią, to ogromną mieć siłę.
Być z nią, to marzeń spełnienie.
Być z nią, to odnaleźć swój eden.
Być z nią z góry oglądać ziemię.

NIEDOCZAS(NY)

Ocean groźny mnie pochłania. Czy go przepłynę, czy utonę?
On stanął w miejscu spętał serce, myśli kieruje w jedną stronę.
I w czarnej mazi smolnej kadzi ruch każdy długi, nieciekawy,
A wszystko wolno beznamiętne i nowe wnętrze drą obawy.
Czy czas pokonam? Czy tęsknota nie wyssie soków mych ostatnich?
Czy wyrwać uda się z tych kleszczy? Czy pozostanę w jego matni?
Zimno i dreszczy bije fala. Uderzam w ciszę dzikim skowytem…
Dlaczego? Bo Agi nie ma obok. Dni są szarością, bólem, niebytem.
Ciągnie jak flaki się niedziela, jak rak do tyłu wloką minuty.
Nie drży wskazówka nawet mała, jakby był w dyby zegar zakłuty.
Słońce na niebie znieruchomiało chmura kłębiasta je przesłania.
Widok, jak na stop klatce się dzieje. Wielka porażka. Efekt czekania.
Czasie tyś klątwą przemijania. Gdy w mych ramionach szczęście tulę
Pędzisz, jak strażak do pożaru, pociski, lub, armatnie kule.
Kiedy jest ze mną ta jedyna, najdroższa mi osoba w świecie,
Ty musisz gnać gdzieś, jak szalony, niczym lawina musisz lecieć.
A kiedy czekam z utęsknieniem na nowy powiew, blask radości,
Próbuję złapać cię przytrzymać, ty za plecami mymi złościsz.
I znów wstrzymujesz piach w klepsydrze, niczym skazaniec przed szafotem.
Masz w nosie wszystkie me pragnienia to, że obsypałbym cię złotem
Byle do przodu dziś ruch zobaczyć i by cię popchnąć jeszcze trochę,
By cię zatrzymać, kiedy jest ze mną. Błagam, sprawże mi tę radochę.

PRZED-WIO-SENNY II

Jednym uśmiechem, gestem spojrzeniem,
Twych ust muśnięciem i ich więzieniem.
W kajdanach uczuć, które w niewoli
Ciał – chociaż oboje z nas tak to boli.
Bo tak potwornie brak jest nam siebie.
Razem jesteśmy, jak ptaki w niebie,
Co się wyrwały w lazur przestworzy
Z klatki, do której los nas włożył.
Niczym obłoki hen po bezkresie
Nasze uczucie w górę się niesie.
Jak kwiat kwitniemy w słońca promykach,
Kiedy możemy siebie dotykać.
Chociażby wzrokiem, chociaż przez chwilę.
Nie znam niczego, co jest tak miłe.
Nawet muzyka tutaj wysiada,
Gdy w duszy mojej dzwonków ballada
Pochwalne psalmy do nieba bije.
To dzięki tobie miła dziś żyję.