Deszcz promieniem
Szczęściem łzy
Pachnie fetor
Czystość mdli
Wiara gównem
Młodość wiarą
Śmierć nagrodą
Życie karą
Deszcz pustynią
Trumną mózg
Pachnie fetor
Leci bluzg
Drobiem słoń
Bagnem czas
Wciągaj się
Nie masz szans
TRAKT
W iluzji szczęścia na skraju dnia,
Niebiańskich słowach u rajskich bram,
W magii liczb i blasku świec,
Skrzydeł trzepocie, ze szczęścia łez,
W poezji spojrzeń jedności ciał,
Ogniu miłości i głębi nas.
W jasności serc, ciemności mas,
Tęczowych barwach toczy się świat.
DWA MLECZNE ŚWIATŁA
Mam dość sił, by śmierci spojrzeć w oczy, by łezki nie uronić żadnej
Lecz mało, by w chaosie tkwić po uszy, być ziarnkiem w życia abecadle.
Mam dość sił, by ciemny drążyć tunel z klepsydrą mijać dni sabacze,
Lecz nie mam, gdy pomyślę sobie, że tęczy mojej nie zobaczę.
Mam dość sił, by ciągnąć wóz Drzymały, nie straszna katorżnicza praca
Lecz nie mam, gdy pomyślę sobie, że w puste mury muszę wracać
Mam dość sił żeby rozpalić ogień i wciąż podsycać jego płomień,
Lecz nie mam, gdy pomyślę sobie, że jesteś tylko w mojej głowie.
W PÓŁ DROGI
Tak delikatnie buja i nagle ciągnie w dół,
Niczym armatnia kula sprawiając drący ból.
A potem mnie do nieba wynosi z wielką siłą
Na reszcie jest tak cudnie, tak bosko, słodko miło.
I znów z wysoka patrzę w jasne płomyki miast,
Unoszę się w przestworzach muzyka w duszy gra.
Lecz sznurek się napina, jak mięśni twardy zwój
znów pętle mam na szyi i pręży i znów w dół.
Znów zrywam się do lotu, choć koniec dobrze znam
Jak Ikar runę z nieba i skręcę sobie kark.
Wciąż huśta moje życie i z góry rzuca w dół,
Ech, żeby nieba z piekłem było choć pół na pół.
GONIĄC WŁASNY OGON
Oczy pełne deszczu aż umyka brzeg.
W sercu zimna bryza. Ciało brodzi w mgle.
Łzy łykane wolno spływają do wnętrza.
Bezmiar pieni strugi, w duszy lęki spiętrza.
Wszystkie myśli krzywe – pozlepiane w głowie.
Znów pytanie za pytaniem – umarła odpowiedź.
Kryzys braku słońca, samotnych urojeń.
Walka z wiatrakami, ciągły wyścig zbrojeń.
W niewoli swych uczuć uruchamiam ręce.
Chcę by ten czas minął. Zbieram się naprędce.
Szare pustostany, szarej codzienności
mijam szybkim krokiem – rozpoczynam pościg.
I przyspieszam kroku, szybciej, jeszcze szybciej.
Gonię swe marzenia rozum z oczu niknie…
MY TRWAJMY
Ja chcę życia, w którym nie uświadczysz cieni.
Wśród słonecznych pocałunków, w łąk zieleni…
Chcę się nużać, by noc każda była długa, biała nasza.
Świt rozłąka , by nie mroczył, nie rozpraszał.
Byśmy w codzienności kroczyć mogli zespoleni.
Los by pieścił, gładził, tulił, lecz nie dzielił.
Nigdy by nie nadszedł koniec raju i wakacji.
By dotarło, że nie warto trwać w niemocy, wegetacji.
Byś w nas wreszcie jako w parę uwierzyła,
Że przetrwamy, bo z miłości wielka kwitnie siła.
PROŚBA
Nie wierzę, jest tak bosko! Bosko, że to chyba sen?
Czarna deszczowa noc, a po niej upojny wstał dzień.
Chłonę wilgotne krople i śpię, i śnię, że deszcz…
Ostudził nasze ciała i… Nie chcę! Nie budźcie mnie!
Znów kolorowe życie tęczą wyłania się z mgły,
Gdy mogę cię tulić w ramionach – dyskretnie, ale po świt.
Rusałko, ma wodna nimfo, pozostań, nie rozprosz się znów!
Ja zdjąć chcę z ciebie zaklęcie i zawsze z tobą być móc.
KAMIENNY
Czekam na ciebie w przyszłym świecie
w tym nie powiedzie nam się lepiej
w szarudze walki o przetrwanie
z zimnych pomieszczeń ujadaniem
w bezpieczny kaftan okręceni
w kajdanach marzeń para cieni
w szale i znoju codzienności
w świątecznym czasie samotności
i sylwestrowym tańcu z nadzieją
tak płyną lata ciała marnieją
rolnicze prace widać na twarzy
choć dusza lata choć dusza marzy
znów krótkie chwile mikre godziny
a o czymś więcej wciąż tylko śnimy
czekam więc ciebie na tamtym świecie
w tym nie powiedzie nam się lepiej.
KOCHAM CIĘ!
Całe moje życie chcę ci miła dać
Wiem, to bardzo mało. Wszystko to, co mam
nie jest tego warte by przy tobie być,
bo ty jesteś wszystkim, me wszystko to nic.
całe moje życie złożę u twych stóp
aby twej jasności i serca żar czuć
każde me marzenie, każdy tęskny wiersz
związane są z tobą. bierz mnie – jeśli chcesz?
W każdej czułej myśli i zmysłowym śnie
tyś na piedestale, ciebie wielbić chcę.
Dzięki, że mi otworzyłaś oczy nieba bram.
Daję Ci swą miłość. Wszystko, to co mam.
PRZELOTNA
Zapada w otchłań goniąc za chlebem
Ucieczka ciała duszy pogrzebem
Myśli gonitwa stagnacją ciała
W marzeniach pałac w realu szałas
Dzień nocy cieniem do głowy puka
Dusza w niebycie, tam szczęścia szuka
Słowa w kolorze są burdelowym
Tu nie ma duszy, tam nie ma głowy
Przez szyje karma płynie do wnętrza
A dupa ciągle się uzewnętrznia.