Boję się, boję spóźnić.
Boję się, boję łudzić.
Boję się, boję wierzyć.
Boję się, boję zbudzić.
Boję się, boję marzyć.
Boję się, boję zburzyć.
Boję się, boję przeżyć.
Boję się, boję ulec.
Boję się, boję jutra.
Boję się, boję tezy.
Boję się, boję boja.
Boję się odpowiedzi.
Boję się, że czas minął.
Boję się, że odejdzie.
Boję się, że nie zdążę.
Boję się, że nie będę.
Boję się, że zwariuję.
Boję się, że uleci.
Boję się, że za późno.
Boję się odpowiedzi.
MŻAWKI I MŻONKI
Chciałbym ci mówić dobranoc każdego wieczoru,
I z dzieciakami siadać do wspólnego stołu.
Długi spacer brzegiem morza mi się marzy,
Tak, jak wtedy, po bałtyckiej mokrej plaży.
Zawsze być przy tobie na każde skinienie,
Łzy ocierać, tamować niechciane wspomnienie.
Cieszyć się dobrym słowem, tym samym odpłacać,
Móc cię tulić w ramionach i do ciebie wracać.
I choć wiem, to co piszę, raczej nierealne,
Ale życie bez marzeń bywa tak banalne…
No bo, gdy nie za bardzo jest do kogo wracać,
Ani nawet przytulić, sensu nie ma praca,
Morze jest tak odległe, jak finanse małe,
A słowa zimne, gdy wpadam w kolejną kabałę,
Gdy mój telefon milczy, twój nie odpowiada,
To siadam w swym fotelu i tak sobie gadam:
Chciałbym ci mówić dobranoc każdego wieczoru,
I z dzieciakami siadać do wspólnego stołu.
Długi spacer brzegiem morza mi się marzy,
Tak, jak wtedy, po bałtyckiej, mokrej plaży…
(J)EDEN (DZIEŃ)
Widzisz, jestem tam, gdzie nie widział mnie nikt.
Spójrz wyżej, gdzie świata jasny błyska szczyt…
To ja. Niczym mały okruszek wydaję się z ziemi,
A ludzie i ich problemy, tacy nieważni, niemi…
Beztroski wśród obłoków słodkiej unoszę się mgły.
dziękuję ci Dorotko…, że mogę tu dziś być.
KACZUSZKA
Wiem, że mogę cię pieścić tylko swoimi oczami.
Zza pancernej szyby mgliste lizać ściany.
A ludzie i ich problemy, tacy nieważni, niemi…
Kocham kwiaty twych ust spływające do poduchy
I śnić mogę, że współgrają nasze ruchy…
Wiatr kołysze, wprowadzając powiew świeży,
Ale rankiem już brakuje sił, by w cuda wierzyć.
DÓL BUSZY
Z pośród grona wielbicieli jeden z kiści,
Który dotąd krył się wśród zieleni liści
I z tęsknotom przeogromną okiem zerkał
Mrucząc wciąż pod nosem: Rany, jaka piękna.
Niedojrzały w smaku, cierpki, gdy brak słonka,
Lecz w promieniach się rozwija tak, jak stonka.
Dużo! Mocno! Łyk powietrza! Co dzień niebo bliżej!
Plącze pnącza, już u stóp się wije, teraz wyżej!
Wyżej! Jeszcze wyżej! Jeszcze wyżej! Latam!
Nie opuszczaj! Chcę być z tobą już do końca…
Do koniuszka, tego dziś dobrego świata!
SIEDEMNASTY
Jestem tak szczęśliwy, że nie chce mi się pisać,
I sam sobie mówię: Ty leniu! Do licha!
Podziel się swą radością. Głoś ją w cały świat,
Bo nie często się zdarza, że chcesz wstrzymać czas.
Kiedy na usta się nie cisną żadne słowa złe,
Serce miłość przepełnia, wyparował gniew.
Kiedy wreszcie się mogę tym wszystkim podzielić,
Gdy zamknęły się czarne wrota beznadziei
Mam okazję stworzyć coś pozytywnego,
Lecz, gdy mogę być z tobą, nie chcę robić tego.
Bo siedzieć i pisać wiersz optymistyczny,
Gdy mogę się cieszyć twym głosem lirycznym…
Szkoda dziś na to czasu, gdy jestem szczęśliwy,
I konsumować mogę twoich kształtów dziwy,
I to, co będzie jutro, nawet za dni kilka,
Nie ważne, gdy tak szczęśliwa każda z tobą chwilka
Ty to sprawiasz Dorotko! Ty, i tylko ty!
Że nie chce mi się pisać, lecz tak chce się żyć.
PO STRONIE LEWEJ
Był orędownikiem, wojownikiem wielkiej sprawy.
Stał się nikim. Niewolnikiem, sługą jej zabawy.
Wierzył, ufał, co dzień słał sygnały nowe.
Został świrem, choć psychiatra mu naprawiał głowę.
Nie pomagał alkoholu jeden, drugi kocioł,
Kiedy uczuć z wielkim hukiem pękł rurociąg.
Nic nie dawał gin z tonicem ni łojenie,
Przed oczami wciąż miał tylko jedno przedstawienie.
Żadne dragi, inne drogi, hasz, ni gandzia…
Wykoleił się i tak, jak żółw „nie nadanżał”
Z czasem nowych wyzwań bał się coraz więcej,
Wtedy mózg oszalał, stały świeczki, trzęsły ręce,
Że wyssałem tę historie z palca? Tak myślicie?
To nie bajka, takie teksty pisze samo życie.
OBŁOKI
Znam każdy twój ruch, gest, spojrzenie,
I znajomość ta potęguje wciąż wrażenie,
Że jesteś tu obok, a ja tam, wśród gwiazd,
Że ty tutaj blisko, ja obok, jak ptak…
Lecz kiedy przekraczam granicę mych snów
Kolejny raz w dół spadam, bo cię nie ma tu.
DANCE MAKABRE (POD WRAŻENIEM)
Ciemność dociska ramiona do ziemi…
Światła! – Słyszę przerażony, szorstki głos,
Ale pozostali uczestnicy patrzą niemi…
Grubasowi nie pomaga pełny w garści złota trzos,
I katolik w mękach zwija się na glebie
Musi skonać, nadszedł odkupienia czas.
Grzechot pił tarczowych i łańcuchów,
Jazgot dziki, to kostucha rusza ostro w tan.
Płacze dziecko wyszarpnięte z matki łona,
Gaśnie życie w mroku wycie wilka, może psa.
Niemożnością! Śmierci nie da się pokonać!
Nie ma mocy, ani diabeł, ani anioł, to jej gra.
W bieli kości, knykci poszarpanych błyszczy
Ostrze zimne i szyderczy słychać śmiech.
Tylko postać przykucnięta niknie w dali
Patrząc w morze. Przyjdzie jutro – miała gest.
OSTROŚĆ (NIEPAMIĘCI JEDNEGO CH)
Pieprzy, wszystko mu się pieprzy
Nawet, gdy to jest naleśnik,
Czy też kompot z owocami,
Wnet przemieni go w dynamit.
Byle tylko ogniem buchać,
Chociaż w gardle wciąż posłucha,
Bo wypala ostry klimat
On wciąż pieprzy, wciąż się zżyma.
Chociaż nikt go nie chce słuchać
Pieprzyć stara się do ucha.
Wszystko, to co nie ucieka,
Czy to suka, czy kobieta…
Pieprzy, wszystko mu się pieprzy,
Popieprzony gość obleśny.