RANEK (KOLORY)

Rano tęcz wyłania się z mgły…
Niesamowity świt, jak ty.
Tak fantastycznie nierealny,
Jak oczy twe, jak morskie skarby,
Jak słońca blask, jest twoja twarz.
Nieuchwytna, jak zapach twój,
Raj, czy któraś z gwiazd.
Rozpływa się, jak piękny sen,
Szybko, jak każdy z tobą dzień.
Natura boska, tak, jak ty
I ja, pragnący z tobą być.

KILL-EROS (CZYLI MORDERCZA MIŁOŚĆ)

Do czasu, gdy burza nie rozwiała w gniewie siwej grzywy,
We mgle mlecznej nozdrza wydychają w dal piekielne dymy.
Do czasu, kiedy twą pierś mikrą chroni z papieru kolczuga,
A księżyc kryje w swym jaskrawym blasku wystające różki.
Do czasu, gdy zamiera za plecami delikatny tupot kopyt.
W ten czas, kiedy wiatr zasłonił niedostatki i szpetotę.
Do momentu, kiedy serce będzie ci jeszcze potrzebne,
Twoja głowa, to rozkołatany, stary, zbędny mebel.
Do czasu, kiedy chaos nie opuści twego wnętrza,
Śpi nadzieja – dopadła cię miłość mordercza.

ZASĘPIONY

Wiem, bardzo łatwo zastąpić mnie…
Długa marchewka, garnek i śnieg,
Małe węgielki, a w rękę kij…
Bałwan – to ja w zimowe dni.
Latem też nie ma żadnej sprawy…
Wystarczy zerwać wysokiej trawy,
Stary kapelusz i trochę szmat…
Tak, strach na wróble, to cały ja.
Wiem, bardzo łatwo zastąpić mnie…
Wiosną kapustę bierzesz i tniesz,
A w jej środku po prostu ja…
Zakłuty łeb – głąb – oj tak.
Wiem, bardzo łatwo zastąpić mnie,
Bierzesz jesienią miotłę i … hej…
Grabisz listeczki ze wszystkich stron
Na wielką kupę – i co? To on!
Chciałabyś krzyknąć, bo teraz wiesz…
Tak, tak, to ja – po prostu śmieć.
Wiem, bardzo łatwo zastąpić mnie…
Zastanów się, czy tego chcesz?

TEN PIERWSZY RAZ

Głowa w rozterce – czy to się stało?
Nie wierzy dusza, dygoce ciało,
Język się wije, też nie dowierza
W ten ogrom szczęścia, z losem przymierza.
We wnętrzu moim ciepłe promienie,
Tak na mnie działa twoje spojrzenie.
Usta wciąż czują wilgotny smak
Zmysłowych ust, żar twoich warg,
Biel równych ząbków, perlisty śmiech.
Przecież cię wielbić, to żaden grzech.
Być bardzo blisko. Na straży stać
W chwilach radości, lecz i we łzach.
Szaleję, pragnę i nie zapomnę…
W annałach życia, kaskadach wspomnień
Ten pocałunek wzięty nieśmiało…
Lecz, czy tak było, czy by się chciało?
Ja jeszcze teraz drżę z podniecenia,
Lecz czy ta chwila cokolwiek zmienia?
Wciąż będę tęsknił, nie spał po nocach,
Czekał i wierzył, że mnie pokochasz.

GRY WOJENNE

Czy możliwe, że świat
Jeszcze raz nabrał barw?
Czy możliwe, jest to,
Że chcę zwalczyć zły los?
Mam nadzieję, że znów
Ujrzeć cię będę mógł.
Czy możliwe jest to,
Że mnie kręci twój głos?
Nagle znalazł się sens
Pośród życiowych mąk.
I znów czekam, jak świr,
Na okruchy tych dni…
By leśnym duktem w dal iść
Tylko ty, ja – po świt.
Ptaków śpiew, wiatru szum,
W oczach Twych nieba luz
Żadnych przekleństw i łez
Odkąd jesteś… No więc?
Jest możliwe, bo świat
Nowych nabiera barw,
Miast koszmarów mam sny,
I znów chce mi się żyć.

BYŁEM TAM

Ta noc, tak zwykła, tak normalna
Dla ciebie, bo ja byłem w gwiazdach.
Normalność? A co to jest?
Gdy ciekną łzy, czy gdy brzmi śmiech?
Tysiące słów, lecz treści brak.
Forma zabija treści, lecz to był fakt.
Miałem w ramionach anioła, te usta były tuż, tuż.
Słowo, chwila nieuwagi i lecę wciąż w dół i w dół.
Chwyciłem okruszek nieba, lewitowałem wśród gwiazd,
Me ręce ściskały nadzieję, gdy Piotruś dał kopa w twarz.
I teraz wiem, jak jest w niebie, dokładnie wiem, jak tam jest,
Zostały tylko wspomnienia – już tam nie wrócę. Mój pech.

ZIEMIA JEST PŁASKA

Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Dręcząca mózg cisza w eterze.
Odkładam na bok marzenia,
Coś zmieniam, coś umiera.
Nie wierzę, że jeszcze potrafię,
Zerkam na twą fotografię.
Wspomnienia wirują, ożywają,
A rany? Otwarte. Znów krwawią.
Posępny mam wyraz twarzy.
Zamarły na ustach wyrazy:
Kochana, cudowna dziewczyna,
Najdroższa, urocza, jedyna.
Nic nie ma, nie ma, nie ma.
Gryzie stopy spalona ziemia.
Pustka. Pustki zimne przestrzenie.
Smagająca biczem cisza w eterze,
Jak skowyt ranionego zwierza.
Cierpię, lecz wiem dokąd zmierzam.

PODRÓŻE (KSZTAŁCĄ)

Tak pragnę podziwiać kształty twego ciała,
Poczuć się tak, jak Kolumb, lub Vasco Da Gama.
Powoli przesuwać się, wciąż w głąb, i w głąb…
Nowe horyzonty, smak zmysłów, ich toń.
Przez krainę szczęścia, co tak blisko jest…
Od ust, aż do stópek, od morza, po brzeg.
Każdy z twych pieprzyków nową wyspą jest.
Mapa twego ciała, tak podnieca mnie.
I choć plemię Indian groźnie marszczy brwi,
Ty leżysz spokojnie, słodko sobie śpisz.
Twoich jędrnych piersi nieprzetarty szlak…
Mógłbym podróżować tak przez noc, po brzask

P. S.

Odkąd cię poznałem świat odmienił się.
Dni mijają w szczęściu, nie ma tych na dnie.
Głosem, spojrzeniami zakopałaś dół,
Uśmiechem ożywiłaś, teraz sięgam chmur.
Iskry w moich oczach to dla ciebie znak,
Że jest mi tu dobrze. Niech ta bajka trwa.

JA Z POD-(ŁODZI)-RÓŻY

Noc tak późna, za oknami czarna dziura,
Sen przyjść nie chce, chwytam w swoje ręce pióro.
Tych słów kilka nabazgranych krzywym pismem gdzieś z podróży.
Hieroglify – byś wiedziała, jak bez ciebie świat mnie nuży.
Żebyś czytała, że ja tęsknię, pragnę, płonę,
I byś czekała, że przytulę twoje dłonie.
Ja przybędę – pewnie z małym opóźnieniem,
Lecz poczekaj, bym w twym sercu miał schronienie.