Tu nawet deszcz płacze w pustym sadzie,
Wiatr wyje, szlocha w mojej sprawie.
Sunąca z lekka mgła się upomina,
Czasu każda niemrawo płynąca godzina,
Radość opóźniona, jak zwykle, co roku,
Udawany codzienny, tak grobowy spokój.
A że trudno w rozgardiaszu odkryć, o co.
Powiem prosto: by nie kończyć, by rozpocząć!
NA NIBY
Chcę z mroku wyjść cieszyć się słońcem,
Zapomnieć usta twoje gorące.
I przestać wierzyć w senne omamy
Od dna się odbić, nie być spętanym.
Z szaleństwa sieci wyciągnąć głowę,
Wymazać z mózgu każdą rozmowę.
By słowo: – Oczy – serca nie rwało,
Ciało – by wnętrza nie gotowało.
Chcę z mroku wyjść cieszyć się niebem.
Móc widzieć inne, nie widzieć ciebie.
By w nocy sny mnie z dala mijały,
Dotliły się serca przepastne pożary.
Chcę wreszcie żyć, choć nieszczęśliwy,
Lecz by to wreszcie nie było na niby.
HUŚTAWA
Oczami, uśmiechem, każdym miłym słowem
Rozpalasz serce i budzisz nadzieje znów nowe,
Po czym trąba wietrzna ogarek dogasza
Beznamiętnym tekstem: Nie dla psa kiełbasa.
Nie huśtaj! Zaprzestań, bo dostaję mdłości!
Raz w górę, raz w dół, ze smutku w radości.
Nie kołuj! Już dłużej wytrzymać nie mogę,
Różowe okulary spadły na podłogę.
Już w czarnej czeluści zanurzona głowa.
Tak było wczoraj, a jutro? To samo od nowa…
Oczami, uśmiechem, każdym miłym słowem
Rozpalasz serce i budzisz nadzieje tak nowe,
Po czym podmuch wiatru ogarek wygasza
Jednym krótkim zdaniem: Nie dla psa kiełbasa.
Nie huśtaj! Zaprzestań, bo dostaję torsji!
Znów w górę, znów w dół od smutku w radości.
Już nie kręć! Me serce wytrzymać nie może
Różowe okulary w proszku na podłodze
I w czarne czeluście zanurzona głowa…
Tak było wczoraj, a jutro? To samo od nowa.
Oczami, uśmiechem…
O(!)BŁĘDY
Nie chcę pisać, że cię kocham! Słowa cisną się pod palce,
I znów leją się na papier, choć po heroicznej walce
Ja przegrany piszę: Kocham! Kocham, choć tak bardzo boli.
Dziwnie jakoś na mnie patrzysz. Proszę śmiej się depcz do woli.
Ja cię kocham do szaleństwa! Kocham zawsze! Kocham wszędzie!
I choć wiem: To nie ma sensu. Cierpiąc trwam w swoim obłędzie.
35
Kontury rozmazują się, rozpływają,
Prawdy blednąc: naprężają, wyginają,
Pokazując zafajdany, goły zad.
Burząc spokój i młodzieńczy niszcząc ład
Już bezduszni, jakby starsi i mądrzejsi,
Jednak smutni, przygarbieni, trochę ciężsi
Od doświadczeń nawarstwianych poprzez los,
Który daje kolejnego pstryczka w nos.
Udajemy, że już nic nas nie zadziwi,
Że my, to my. Nie zwierzęta, lecz myśliwi.
Dziś kolorów tak przyblakłych nie widzimy,
Choć wstydzimy się, udajemy i szydzimy,
I szydzimy z tej młodzieży, co nastała,
Bo już wiemy: Jutro będzie taka sama.
GROBOWY?
Ziarnko po ziarnku przelatuje czas w klepsydrze.
Dosyć walki nie chcę łba odcinać dziś kolejnej hydrze.
Chciałbym czuć, kiedy położy dłoń zimną na rozpalonym czole.
Chcę być świadom, że te wszystkie losu dole i niedole
Były warte życia, które z sykiem się jak knot dopala.
Na opuszkach palców drętwych wagi się przechyla szala.
Zdartym głosem od modlitwy bezustannej nie słuchanej,
Ze sakramentalnym niezbyt dumnie brzmiącym w trumnie cichym amen.
Z prochu wstałeś i jak wstałeś tak się w proch obrócisz.
Chcę spróbować być człowieczy bardziej ludzki nie mieć duszy.
PYSIO
Ciągle czekam, czas się kurczy
Choć cierpliwość jest tak wieka!
Wciąż cię kocham i wciąż pragnę
Tulić, nosić cię na rękach.
Znów próbuję lać odtrutkę,
Choć się staram do szaleństwa…
Nie potrafię cię wyplenić
Z zakamarków mego wnętrza.
LEGOWISKO
Ty, który wisisz, gdy inni leżą.
Ty, oni swoją miarą cię mierzą.
Ty, który wodę zamieniasz w wino.
Ty, który spałeś z łatwą dziewczyną.
Ty, który ciągniesz swe ideały.
Ty, synu boży, tak doskonały.
Ty, modlisz się, by lud był szczęśliwy.
Ty, obiecujesz raj dla nieżywych.
Ja, chyba w końcu wydoroślałem.
Ja, coś się stało z moim zapałem
Ja, już nie wierzę w czcze obietnice.
Ja, bardzo szczerze szczęścia jej życzę.
Ja, rwę uczucia, choć jestem czuły.
Ja, wreszcie widzę drobne szczegóły.
Ja, i to boli chyba najwięcej.
Ja, się układam w swojej trumience.
UKRZYŻOWANIE
Wolno otwieram kolejne drzwi,
Znów struga światła pada na krzyż.
Nie widzę, oślepia mnie blask.
Skrzynia pełna skarbów i ten głos:
– Brać! Brać!
Ja zostanę idiotą, nie mógłbym z tym żyć.
Wolę swoją dolę niż diabelski wikt,
I nie wbiję gwoździa w wyciągniętą dłoń,
Nic się nie zmieniło, ja nie jestem stąd.
POLOWANIE
Klatka po klatce wciąż drepczę w tył,
Jak na zwolnionym filmie staram się iść.
Analizuję gdzie tkwi mój błąd.
Znalazłem na ramieniu kostuchy lśni dłoń.
Nie piłuj nie ścinaj mych skrzydeł!
Nie zakrywaj uszu mych chcę słyszeć!
Nie wypalaj tęczówek otchłani gwiazd blasku,
W myślach zatopionych o innej do brzasku!
Za krzyki grzeszników kołem łamanych,
Gruchotanych kościach ze szpiku wyssanych!
W głodzie oczu dzikie malując obrazy,
Bez podtekstów zamglonych bez skazy…
Klatka po klatce cofa się film,
Do sedna sprawy jak wić chcę się wić.
Staram się szukać gdzie zalega błąd…
Znalazłem za późno śmierć wyciąga dłoń.