NIEDOMORSKO

Lejąc wodę, morza słów,
Słowotok kompletnych bzdur.
Wypatrując punkciku hen w dali,
We mgle, mgielnej otchłani.
Wegetacja – faluje niedorzecznie,
Niedomorsko – permanentnie.
Nad morza błękitem
Znów noc zwycięża noc świtem.
Ptaki kołują wysoko,
Kuter cieszący me oko… (odpływa)
Rzucam się w bagno sensu,
A ludzie się topią, ryby wysuszają.
Życie kreuje głupców – królów bez umiaru.
W tej niedorzeczności cel życia chybiony.
Żywy, a nie żywy – wzgardzony, stłamszony.

KTÓRYŚ Z NIEWIELU

Są dni, jak ten,
Gdy smutku cień
Nie padnie na mą twarz.
I nikt, i nic
Nie psuje krwi,
Wtedy wiem…
Raj jest tuż, tuż.
Są dni, jak ten,
Gdy nawet sen
Nie bywa rozkoszniejszy
Pandora śpi,
A życia syf,
Nie znaczy nic, a nic
To takie dni, bez których
Nie warte życia życie
Jeden z tych dni
Właśnie się tli,
By odejść wraz ze świtem.
Lecz nim odejdzie,
Chcę złapać to,
Co było najpiękniejsze
Choć dzień nie będzie
Wiecznie trwać,
Zostanie na kartce wierszem.

Z BIAŁĄ LASKĄ

Widziałem cię zupełnie inną,
Chyba nie znałem cię w ogóle.
Zdawałaś się być tak niewinną,
W każdym detalu, w każdym szczególe.
Walił od ciebie gejzer radości,
I emanował wszechwładny spokój.
Tak żyłem sobie otumaniony
I ogłupiały z bielmem na oku.
Aż nastał czas, gdy cię przejrzałem,
Ostygł mój zapał, bo zrozumiałem:
Jestem kolejną twoją zabawką.
Dosyć ściemniania. Nastała jasność.
Dla ciebie byłem tylko pajacem.
Koniec wariactwa, a jednak płaczę
Nikomu jeszcze tak nie ufałem,
Zostałem z pustką, totalnym żalem.

NIEZMIENNE ZMIANY

Wciąż nie wiem, czy słuchać serca, czy głowy?
Od dziś, chcę być inny, nowy…
Choć nowe, nie zawsze znaczy lepsze,
Co dzień wszak mamy nowe powietrze,
Codziennie słonko lepiej nam świeci
W morzu ozonu pławią się dzieci,
Nowa rakieta w kosmos poleci,
A jak doleci nie będzie dzieci…
Jasno rozbłyśnie, łuną zaświeci,
Powstanie grzybek, dołek, świat śmierci.
Ocalenie nie nadchodzi,
Nie wystarczy zgolić głowy,
Zwariowanie nie ustaje,
A miało być tak wspaniale.
Jest zwyczajnie – oszalałem.

POZYTYWIZM

Na rozstaju dróg co dnia,
Rzucasz pieniądz, który ma
Decydować o tym, czy
Jutro jeszcze będziesz żył.
Przesiąknięty oparami,
Kłamstwa, złudy głos cię mami
Do mamony dąż, bo ona,
Ona jest niezwyciężona.
W jaskini niedorzeczności,
Okropnościach czterech ścian
Odnajdujesz promyk światła,
Więc do przodu, śmiało marsz.
Krok, po kroku. Stop. Powoli.
Wyrzuć schemat ze swej głowy
Zacznij myśleć – trochę boli,
Lecz wyzwolić się pozwoli.
Nagle wyrosną ci skrzydła,
Wzlecisz myśląc pozytywnie.
W nieboskłonach szczęśliwości,
Świecie, w którym fałszu brak.
Musisz tylko w to uwierzyć
Wtedy piękny jest ten świat.
Jeśli już w to uwierzyłeś
Muszę rozczarować cię,
Życie piękne jest, lecz w bajce,
Pozytywne myśli też.

PANIE BELL… (719-4…)

Dziękuję Mr. Bell, że miałeś chęć
Na wyżyny mózg swój wznieść,
Że w twej głowie zaświtała myśl,
I telefon mamy dziś.
Tyle bardzo ważnych spraw,
Miast do miast telegram słać,
Wybieramy szereg cyfr,
Aby porozmawiać z kimś.
Słyszeć głos, co daje żyć,
Kasi F. Odkrywać sny,
Wezwać policję, albo straż,
W audiotele, sobie grać,
Zdobyć tysiąc, wydać dwa,
A na łóżku ciągle trwać.
Telefony, telefony,
Działające w obie strony,
Gdy rozmowy mija chęć
Zwijasz zasięg no i cześć.

MARA(?)TON

Pot cienką strużką rowkiem spływa,
Ciało wydaje się być nieżywe,
Powietrze nie daje się już łapać,
Nogi zmuszane wolą by skakać,
I nawet mózg nie ma siły wracać,
Do chwil spędzonych na wakacjach.
Do bajki, która nie była snem.
To właśnie osiągam, przez morderczy bieg.
W napiętych mięśniach, serca łomocie,
Stukocie kroków, odganiam tęsknoty.
W równym oddechu gubię marzenia,
W deszczu, i słońca grubych promieniach.
Pot cienką stróżką po czole spływa
Walczę, by dusza była szczęśliwa.

PRZYSZŁOŚĆ

Cmentarny chłód, i markotny wzrok,
Bije ode mnie, gdy hieny wzrok
Czuję za pleców ścianą ogromną.
Wróg nie śpi, nawet wtedy, gdy chłodno.
Kłody pod nogi. Z fałszu aż mdli,
Sępy czekają na każdy zgrzyt.
Gdy między nami znów nie jest źle,
Świnie i osły zjawiają się.
Brużdżą i szczują, chcąc cię omotać,
Znów obiecują ci góry złota.
Wiem, że ulegniesz. Kim jestem ja?
Człowieczkiem, który miał fart cię znać.
Lecz już niedługo nie będzie nic,
Tylko pamięć kilku cudnych dni…
Żal gorzki, ocean łez,
Czuję niedługo przyjdzie szczęścia kres.
Tak, ty zapomnisz bardzo szybko mnie,
A w chorym sercu, gdzieś na samym dnie
Potworny kamień zagości i…
Będzie mi ciążył, aż po kres mych dni.

POETYKA HYDRAULIKA

Gdy podziwiam twoje ciało, którego mi zawsze mało.
Tak, jak wody w conwektorze, lub we włoskim calidorze
Puszcza zawór bezpieczeństwa – kocham ciebie do szaleństwa.
Łagodna i tak praktyczna, jak głowica ceramiczna
Nogi zgrabne niczym rury sprowadzone z firmy Vawin,
Stoisz na nich bardzo pewnie, jak kabina marki Kabi.
Oczy, niby dwa pokrętła, bystre, jak w klozecie woda,
Zęby równe i bieluśkie, niczym piękny kompakt z Koła.
Włos tak super, tak ponętny, jak garść włókna, lub konopi.
I to ciało niczym bojler, tak gorące, że mnie topi.
Dłonie zgrabne, niezbyt małe fi dwanaście każdy palec.
A na palcach lśnią pierścionki, niczym redukcyjki w chromie
O holender, sam już nie wiem, co się lęgnie w mojej głowie.
I te piersi, jak rozetki, i nie płaskie, a wypukłe,
I te uszy, jak filterki, takie małe, takie smukłe.
Język długi i zgrabniutki, sprawny, niczym klucz francuski.
Jeszcze rozum tak niezbędny, jak śrubunek, albo mufka.
Och, ma pani bądź nieszczelna, i wpuść mnie do swego łóżka.

MAJ (KATASTROFA)

Zima – jest czarno-biało, a tak kolorowo.
Pochylone ramiona wierzby odganiają wiatr,
Który skowyczy, huczy nad głową.
Schowany w konarach wróbelek, szary ptak.
Jabłoń smaczny kąsek dla zajęcy ubrana w szal.
Bażant dumnie eksponuje swe powaby, wdzięki.
Drzewa mrugają sękatymi oczami: Puć, puć sza…
Sikorki podśpiewują wesołe piosenki.
Gałązka z grubym połciem słoniny wabi
Kiwając się zachęcająco: Weź mnie w dziób…
Pod puchową pierzyną mieszkańcy ziemi mali i słabi.
Śnieg niby zimny daje schronienie. Miejsce zrób,
By zając szarak z rodziną przycupnąć mógł.
I sypie, calutki czas, i wieje, wiruje w tańcu wiatr.
Wszystko jest takie czyste, świeże, że nawet mózg
Wygonił czarne myśli w dal, a sprawił to zimy czar.