Właściwie ty wszystko wiesz.
Traci sens kolejny wers.
Umiesz każdą moją myśl schwycić,
Choć czasem kpisz.
Jednak muszę noc, czy dzień
Pisać to, jak kocham cię.
A uczucie to ogromne,
Tu o wierzy Eifla wspomnę
– To malutka jest budowla,
Przy tym, jakaś ty cudowna.
Oszałamiasz mnie swym ciałem,
Ty post czynisz karnawałem,
Jesteś lekka, zwiewna, zwinna,
Twoja buzia tak niewinna,
Dziś już wiem, że żadna inna.
Gdybym miał cię trochę mniej,
Świat straciłby cały sens.
Głębia oceanu, to jest wielkie nic,
Jeśli ją porównać z głębią oczu twych.
Rubiny, szafiry, pereł tysiąc mis,
Wszystkie skarby gasną, przy uśmiechu twym.
Słońce i gwiazd wozy, mlecznej drogi szlak
Nie dadzą mi ciepła, które ty mi dasz.
W swym gorącym sercu mały kącik znajdź,
Wpuść promyk miłości, nie bądź wciąż, jak głaz.
Otwórz serca wrota, daj mi tylko znak…
Powiedz słowo: kocham – niech wiem, co to raj.
NA POZÓR
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej
Z plątaniny myśli gęsta sieć.
Te oczy, które widzą za wiele,
I głowa, z której czasem się śmiejesz.
Gdy słowa snują się wciąż,
Dłonie szukają ciepła twych rąk.
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej
Potrafię nawet uśmiechnąć się.
I łażę, i łażę z kąta w kąt.
Ja żyję i to jest chyba błąd.
W pracy, w domu – tam i tu
Czekam na prawdziwy cud.
Z bólu skręca, usta chciałyby wyć.
Nadzieja – ona pozwala żyć.
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej.
Nadziejo! – matko głupich – przyjdź, przytul mnie.
HEROINA
Jestem na głodzie, już wiem, jak to jest.
Dostaję drgawek, nie mogę jeść.
Na wielkim głodzie. Pęka mi głowa,
A do kieszeni głowy nie schowam.
Krew się lasuje, wypala mózg,
Ściska mnie w dołku piekielny głód.
Już nie wytrzymam – no może chwilkę.
Mam gulę w gardle – przełykam ślinkę.
Jak mi niedobrze, pęka mi głowa,
Nade mną wisi pętla czasowa.
Spode łba puszczam spojrzenia wilkiem.
Już jestem świrem, czy jeszcze świrkiem?
A głód narasta, wzrok mi mętnieje,
Lecz ciągle żyję – choć tracę nadzieję.
Z obawą lekką pod łóżko się chowam,
Twój obraz rośnie – groźna choroba.
Na wielkim głodzie – brak mi twych pieszczot.
Mózg mi się wije, jak w wodzie jesiotr.
Jestem na głodzie – brak mi twych dłoni
I tylko ty mnie możesz uzdrowić.
Weź mnie w ramiona ma ukochana.
Pieść noc, dzień, noc i znów do rana.
UWIEDZIONY
Uwiódł mnie twego ciała kształt,
Ogrzał mnie twoich oczu szal.
Uchyl rąbek tajemnicy zmysłowości twej,
Pozwól się całować cała – tak pragnę, tak chcę.
W te cudne usta wpić się – w malin smak,
Wilgoć warg, rząd zębów całować po brzask.
I te zgrabne nogi… Nie, zgrabne to mało.
Boskie, jędrne, słodkie – cukierkowe ciało.
Nosek, małe uszki, nie ma takich słów,
Żebym mógł określić, jak są piękne.. Cóż?
Lazuru przestrzenie pragnę zwiedzać tak,
Czuć powabny zapach, chłonąć oczu blask…
Dlaczego tak bardzo zniewoliłaś mnie?
I ciągłe pytanie: Czy pokochasz mnie?
PROWOKACJA (TAK BLISKA)
Tak wiele chcę ci powiedzieć, jakoś nie potrafię,
Gdy patrzę ci w oczy tracę orientację.
Aniele z pociągu relacji Sieradz – Łódź,
Te półgodziny ranka – to czar twych ust,
Następne mgnienie – ciała żar, oczu blask,
Ostatnie – już Lublinek – znów drepcze czas.
Piątek, sobota, niedziela ciągle trwa i trwa,
Na szczęście są noce – o tutaj cię mam.
Tulić cię w ramionach – iść na życia bal,
Drobne rączki, nóżki, twa dziecinna twarz,
Są przy mnie – kipią żądze – jesteś całą noc,
I tak pragnę wieczorem otulać cię w koc.
Marzę o tym, że rankiem budzi mnie twój głos,
Trafiłem na loterii najwspanialszy los,
Idziemy na spacer przez zielony las,
Ramię przy ramieniu – ptasie radio gra.
Wypełniasz trzy czwarte powierzchni moich snów,
Gdy rzeczywistość, to te półgodziny tylko pół.
A w poniedziałek wracasz, wraca sens,
Serce przyspiesza rytm, raduje się.
Wypełniasz trzy czwarte powierzchni moich snów,
Tak pragnę zmienić proporcję, ale czy chcieć, to móc?
KOLEJNA NOC
Na punkty gra o życia smak,
O szczytny cel, o każdy cal,
O zapach włosów i ust twych smak,
Byś była zawsze, każdego dnia.
Bo każdy dzień, to czarna noc,
Gdy braknie sensu w chaosie trosk,
Gdy bezsens trwania wciąż w głowie mam,
Gdy coraz więcej niesprawnych spraw.
Niesprawdzonymi kroczę wciąż drogami,
Niebezpiecznymi stepami, bagnami.
Po dołach życia są chwilowe wzloty,
Więc mijam: miny, czołgi, samoloty…
Poprzez drogi oświetlone gwiazdami,
Okazujące się świętojańskimi robaczkami,
Gdy puszysty księżyc w małej kałuży śpi,
Ty kradniesz wszystkie myśli i sny…
Z tęsknoty wyję, jak kojot tak,
Próbuję zamknąć oczy i spać,
Lecz, jak bóbr płaczę – gorzki smak łez.
Bez ciebie słony jest każdy dzień
I taki bzdurny – ty przecież wiesz…
Więc choć najdroższa – tylko ty się liczysz,
Rzućmy schematy o dosyć już ciszy.
Na zgliszczach kłamstwa prawda niech kwitnie,
Numerów głupich nikt nam nie wytnie.
Choć skarbie – podaj delikatną dłoń…
Przytul się – na zawsze ze mną bądź.
BÓL MYŚLENIA
Okrutna prawda – myślenie boli.
Zwłaszcza, gdy myśleć się zabroni.
Rozum nie słucha, cofa się wciąż
Na teren zakazanych łąk,
Gdzie byk i skorpion pławią się,
A stary tryk walczy ze snem…
By stał się jawą – Tak się nie stanie.
Wszystkie nieznane myśli są znane.
Odejść? Zapomnieć? – można pogadać.
Głowa pamięta, nie da wymazać.
Nie takie proste. Nie wytrzesz gumką,
Nie zerwiesz mostów, nie zdepczesz ostów.
Kłujące ciernie zawsze zostaną
I będą ranić: wieczorem, rano,
I siła woli tu nie pomoże,
Rozrywa serce, jest coraz gorzej…
Życie zaś dalej toczy się,
Zwycięzcą zawsze będzie śmierć,
A ból myślenia ciągle trwa:
Dopóki ty – dopóki ja.
OPÓŹNIONY (17.05)
Chwile dobre i złe
Splatają się w zwykły dzień.
Niezwykła jesteś tylko ty.
Pewnie dlatego co noc mi się śnisz.
Rankiem odchodzisz, by wstać i być.
Wracasz realnie – nie muszę śnić.
A ja spóźniony do szczęścia kilkanaście lat
W nieszczęściu, gdzieś w kącie cicho sobie łkam.
Wśród kłamstwa upływa nieprzekupny czas,
Trafiony twą osobą, przy tobie pragnę trwać.
Chłonąć każdą chwilę, każdy uśmiech, szept,
I żyć każdą chwilą – tak mało ich jest.
Zachłysnąć się tobą – bądź i pozwól być.
Zamień chwilę w wieki, tak właśnie chcę żyć…
Wśród chwil…
PODRÓŻ KLASĄ BYDLĘCĄ
Blady świt; W pociągu zwanym życiem rozpieram się.
Czas pędzi naprzód; pociąg znów spóźniony jest;
Szyny turkoczą niedbale; Sceny migają mijane:
Dzieci, piękne kobiety, które kiedyś kochałem,
Kumple od flaszki i przyjaciele,
Tych oczywiście kilku, niewielu,
I dalej praca, sen, sensu brak,
Wypłata, kasa, zdrada i fałsz,
Znów mdłe uśmiechy, kolejne łzy,
I coraz więcej miniętych dni…
Stacji nieważnych było tak dużo,
Życie monotonną jest podróżą.
Los raczej karał, nagrodził czasem,
Tymczasem łąki, pola za lasem…
Mój pociąg znów zmylił drogi życia.
W oddali światło; Chyba bocznica…
Punkcik w tunelu jeszcze się tli,
Lecz coraz mniej już przede mną szyn.
PSSSYT
Koniec! Kolejny zwrot! Już nic!
Ustał, minął czas na łzy!
Kolejny raz od nowa, się zaczyna… trwa…
Życie – cholernie drętwa gra!