Błędy, błądzić, poszukiwać – ludzka sprawa,
Jednak z czasem spowszednieje ta zabawa.
Więc usiadłem i stuknąłem się w makówkę:
Gdzie tu sens, a może zejść na inną dróżkę?
Weźmy miłość – Czy miłość istnieje?
Czy to nie jest zawrót głowy i mamienie?
Poszukiwanie rannej rosy po południu.
To gonienie za kwiatami zimą w grudniu.
To bujanie hen w obłokach i przestrzeni.
Bicie o gruby mur głową. To ranienie.
I Mikołaj z prezentami w środku lata.
Oddawanie swego serca w ręce kata.
Choć zajęło mi to czasu bardzo wiele
Zrozumiałem: Żadna miłość nie istnieje.
To szukanie ideału to marzenie.
Więc siadłem i dałem na wyciszenie.
To jak Tuwimowski słoń z trąbami dwiema.
Miłość nie istnieje – słonia także nie ma.
CZAROWNOŚĆ (CZY WARTO?)
Pogodą ducha mordujesz serca mego krzyk,
Opromieniasz swoim blaskiem, dodajesz sił,
Nasycasz me tęsknoty i rozanielasz mnie,
To dzięki tobie brzmi w moich uszach śmiech.
Ty, tak rewolucyjna rozpalasz uczuć żar,
U twego boku giną troski – czy to czar?
Nawiedzasz moje sny, rozjaśniasz nocy mrok,
Odganiasz lęki, odstraszasz problemów tłok,
Ogrzewasz, otulasz mnie duszy kocem,
Oddajesz mi swoje ciepło każdej nocy,
Pomagasz szukać radości przyszłych dni,
By kwitła nowa wiara – by chciało mi się żyć.
NIE TYLKO O DESZCZU
Nie znoszę deszczu, kiedy tak dżdży
Niwecząc plany wyciska łzy.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Spod stóp fontanna wody tryska,
Przecieram oczy – wszystko się ślizga.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Przy każdym kroku ubranie cięższe,
Po każdej kałuży wciąż bardziej mięknę.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Gdy strumień wody topi marzenia
O pięknych chwilach w słońca promieniach…
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Ciemno i szaro, tak nierealnie.
Jesiennie, brudno – jest wręcz koszmarnie.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Lecz mam receptę, by w deszczu tkwić:
Zamykam oczy i jesteś ty.
I kocham deszczyk grający w takt:
Kap. Kap. Kap, kap…
Wesoło dudni, pluska radośnie
I niesie wiarę w życie. Ja rosnę.
Rosnę na duchu – dostaję skrzydeł
I lecę w twoją stronę – wciąż wyżej!
A deszczyk skoczną melodię gra:
Kap. Kap. Kap, kap…
DROGA DONIKĄD (LEKKI WIERSZYK O CIĘŻKICH SPRAWACH)
Moja droga, to do ciebie są te słowa,
Chociaż zmieniasz mojej drogi życia bieg.
Pełna ciebie moja droga moja głowa,
I bez ciebie życie bywa pełne łez.
Choć po drodze ciągle szlaban za szlabanem,
W oczy wieje przeraźliwie zimny wiatr,
I choć serca dla mnie nie masz wcale,
Wciąż w drodze, choć ciągle bez szans.
Znów ktoś spuszcza z głowy mej powietrze,
A w oponach mych mózgowych kory brak…
Ja ją złapię na najbliższym drzewie.
Moja droga – tyś najdroższa, tyś mój świat.
Drzwi turkoczą przywiązane starym sznurkiem,
Wycieraczka się urwała. Niech to szlag!
Gliniarz wlepił mandat za brak stopu,
Po co „stopy”, gdy do ciebie naprzód gnam?
I po burzy, i po dołach, i po błocie,
I znów pochlapane, przechlapane mam.
I znów pustka, znów uniki, ignorancja,
Brak paliwa – dalej pcham ten wrak… (Sam?)
WIESZ, WIĘC DAJ
Właściwie ty wszystko wiesz.
Traci sens kolejny wers.
Umiesz każdą moją myśl schwycić,
Choć czasem kpisz.
Jednak muszę noc, czy dzień
Pisać to, jak kocham cię.
A uczucie to ogromne,
Tu o wierzy Eifla wspomnę
– To malutka jest budowla,
Przy tym, jakaś ty cudowna.
Oszałamiasz mnie swym ciałem,
Ty post czynisz karnawałem,
Jesteś lekka, zwiewna, zwinna,
Twoja buzia tak niewinna,
Dziś już wiem, że żadna inna.
Gdybym miał cię trochę mniej,
Świat straciłby cały sens.
Głębia oceanu, to jest wielkie nic,
Jeśli ją porównać z głębią oczu twych.
Rubiny, szafiry, pereł tysiąc mis,
Wszystkie skarby gasną, przy uśmiechu twym.
Słońce i gwiazd wozy, mlecznej drogi szlak
Nie dadzą mi ciepła, które ty mi dasz.
W swym gorącym sercu mały kącik znajdź,
Wpuść promyk miłości, nie bądź wciąż, jak głaz.
Otwórz serca wrota, daj mi tylko znak…
Powiedz słowo: kocham – niech wiem, co to raj.
NA POZÓR
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej
Z plątaniny myśli gęsta sieć.
Te oczy, które widzą za wiele,
I głowa, z której czasem się śmiejesz.
Gdy słowa snują się wciąż,
Dłonie szukają ciepła twych rąk.
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej
Potrafię nawet uśmiechnąć się.
I łażę, i łażę z kąta w kąt.
Ja żyję i to jest chyba błąd.
W pracy, w domu – tam i tu
Czekam na prawdziwy cud.
Z bólu skręca, usta chciałyby wyć.
Nadzieja – ona pozwala żyć.
Na pozór wszystko wygląda O. K.ej.
Nadziejo! – matko głupich – przyjdź, przytul mnie.
HEROINA
Jestem na głodzie, już wiem, jak to jest.
Dostaję drgawek, nie mogę jeść.
Na wielkim głodzie. Pęka mi głowa,
A do kieszeni głowy nie schowam.
Krew się lasuje, wypala mózg,
Ściska mnie w dołku piekielny głód.
Już nie wytrzymam – no może chwilkę.
Mam gulę w gardle – przełykam ślinkę.
Jak mi niedobrze, pęka mi głowa,
Nade mną wisi pętla czasowa.
Spode łba puszczam spojrzenia wilkiem.
Już jestem świrem, czy jeszcze świrkiem?
A głód narasta, wzrok mi mętnieje,
Lecz ciągle żyję – choć tracę nadzieję.
Z obawą lekką pod łóżko się chowam,
Twój obraz rośnie – groźna choroba.
Na wielkim głodzie – brak mi twych pieszczot.
Mózg mi się wije, jak w wodzie jesiotr.
Jestem na głodzie – brak mi twych dłoni
I tylko ty mnie możesz uzdrowić.
Weź mnie w ramiona ma ukochana.
Pieść noc, dzień, noc i znów do rana.
UWIEDZIONY
Uwiódł mnie twego ciała kształt,
Ogrzał mnie twoich oczu szal.
Uchyl rąbek tajemnicy zmysłowości twej,
Pozwól się całować cała – tak pragnę, tak chcę.
W te cudne usta wpić się – w malin smak,
Wilgoć warg, rząd zębów całować po brzask.
I te zgrabne nogi… Nie, zgrabne to mało.
Boskie, jędrne, słodkie – cukierkowe ciało.
Nosek, małe uszki, nie ma takich słów,
Żebym mógł określić, jak są piękne.. Cóż?
Lazuru przestrzenie pragnę zwiedzać tak,
Czuć powabny zapach, chłonąć oczu blask…
Dlaczego tak bardzo zniewoliłaś mnie?
I ciągłe pytanie: Czy pokochasz mnie?
PROWOKACJA (TAK BLISKA)
Tak wiele chcę ci powiedzieć, jakoś nie potrafię,
Gdy patrzę ci w oczy tracę orientację.
Aniele z pociągu relacji Sieradz – Łódź,
Te półgodziny ranka – to czar twych ust,
Następne mgnienie – ciała żar, oczu blask,
Ostatnie – już Lublinek – znów drepcze czas.
Piątek, sobota, niedziela ciągle trwa i trwa,
Na szczęście są noce – o tutaj cię mam.
Tulić cię w ramionach – iść na życia bal,
Drobne rączki, nóżki, twa dziecinna twarz,
Są przy mnie – kipią żądze – jesteś całą noc,
I tak pragnę wieczorem otulać cię w koc.
Marzę o tym, że rankiem budzi mnie twój głos,
Trafiłem na loterii najwspanialszy los,
Idziemy na spacer przez zielony las,
Ramię przy ramieniu – ptasie radio gra.
Wypełniasz trzy czwarte powierzchni moich snów,
Gdy rzeczywistość, to te półgodziny tylko pół.
A w poniedziałek wracasz, wraca sens,
Serce przyspiesza rytm, raduje się.
Wypełniasz trzy czwarte powierzchni moich snów,
Tak pragnę zmienić proporcję, ale czy chcieć, to móc?
KOLEJNA NOC
Na punkty gra o życia smak,
O szczytny cel, o każdy cal,
O zapach włosów i ust twych smak,
Byś była zawsze, każdego dnia.
Bo każdy dzień, to czarna noc,
Gdy braknie sensu w chaosie trosk,
Gdy bezsens trwania wciąż w głowie mam,
Gdy coraz więcej niesprawnych spraw.
Niesprawdzonymi kroczę wciąż drogami,
Niebezpiecznymi stepami, bagnami.
Po dołach życia są chwilowe wzloty,
Więc mijam: miny, czołgi, samoloty…
Poprzez drogi oświetlone gwiazdami,
Okazujące się świętojańskimi robaczkami,
Gdy puszysty księżyc w małej kałuży śpi,
Ty kradniesz wszystkie myśli i sny…
Z tęsknoty wyję, jak kojot tak,
Próbuję zamknąć oczy i spać,
Lecz, jak bóbr płaczę – gorzki smak łez.
Bez ciebie słony jest każdy dzień
I taki bzdurny – ty przecież wiesz…
Więc choć najdroższa – tylko ty się liczysz,
Rzućmy schematy o dosyć już ciszy.
Na zgliszczach kłamstwa prawda niech kwitnie,
Numerów głupich nikt nam nie wytnie.
Choć skarbie – podaj delikatną dłoń…
Przytul się – na zawsze ze mną bądź.