W(I)ARA

Dziś ci się zwierzę, ja ludzkie zwierzę,
Że sam nie wierzę, że jeszcze wierzę,
Że przyjaźń nie jest tylko sloganem,
Że każdy może być życia panem,
I że na świecie są tacy ludzie,
Co mają serce. W zupełnym trudzie
Potrafią znaleźć radości życia.
Bez telewizji, prochów i picia.
Mówiący prawdę zawsze i wszędzie.
Nie narzekają, bo… dobrze będzie.
I sam nie wierzę, że jeszcze wierzę
W królewny z bajki, zaklętą wieże,
Że jest Kopciuszek, Bóg, są anioły,
Szatan zostanie wnet pogrążony,
Kochał się będzie każdy szczęśliwie,
Na rajskim drzewie nie braknie… śliwek?
Wąż gdzieś wypełznie zygzakiem z sykiem,
I tylko wilk będzie wilkowi wilkiem.
Nie wiem skąd się ta wiara bierze
W szczęśliwą przyszłość, bez kolców jeże,
Że słońce będzie świecić goręcej,
I pragnę jeszcze wierzyć w twą miłość – nic więcej.

BEZMIAR

Jesteś mą pierwszą myślą, gdy wstaje dzień,
Także ostatnią myślą nim przyjdzie sen.
A kto zajmuje cały mój sen?
Ty – cały mój życia sens.
A oprócz tego jest jeszcze dzień…
W dzień myślę o tym, jak kocham cię.
Bo jesteś tlenem, wśród brudnych, szarych dni,
Promykiem słońca, wśród mroźnych i złych chwil.
Przestrzenią szczęścia, bezmiarem myśli mych,
Moją wielką miłością – tak dobrze z tobą być.

OGNIU KROCZ ZE MNĄ

Swoją radością zabijasz smutek, potrafisz stworzyć wszystko z niczego,
W każdym spojrzeniu twoim, uśmiechu jest coś takiego… tajemniczego?
To targa zmysły, przyspiesza puls, stawia na nogi. Codzienne znoje?
To już nie znoje. Precz gniew! Won strach! Spierdalać niepokoje!
Przy tobie nawet bezsens ma sens, i nie ma dłużyzn – hop minął dzień.
Gdy tracę siły podpierasz mnie, ty z mojej duszy wyciągasz cierń.
Niczym draska trąca o zapałkę wyzwalasz płomień, rozpalasz wnętrza,
Przechodząc zostawiasz słupy ognia, które płoną w męskich sercach.

A PO BURZY SPOKÓJ (33)

Za mną nic, przeogromna czeluść – czarna dziura.
Postawie się, nie wpadnę w macki potwora.
Wycieram, kasuję wszystkie stany złe.
Godzina po godzinie, dzień za dniem.
Gadzina, po gadzinie, dno za dnem.
Zostawiam niewiele, tylko kilka chwil…
Okruszki, dla których warto było żyć.
A więc: noc, na szóstego listopada,
Bujany fotel, dobra rada,
Skradziony pocałunek, i usta w uśmiechu,
Ta dzika noc w tańcu i ta druga… w grzechu,
Zalew w zimowy wieczór, koncert rockowy,
Leśne spacery, szorstka kora brzozy,
Rozmowy z psem – mym przyjacielem.
Niewiele, a jednak tak wiele.

NIE DOGASZONY

Kolejny zamek na lodzie dryfując rozpłynął się.
Kolejny dzień szczerzy kły, jak wściekły pies.
Białe z czerwonym znów zmaga się,
Twój lodu chód, mój płomień – grzech.
Znów całowałem usta twe we śnie,
I na jawie o tym śnię co dzień.
Kolejny sen rozwiał się wraz z poranną mgłą.
Kolejny raz mówisz mi, że to mój błąd.
Białe z czerwonym – ogień i lód.
Chcesz zdusić ogień? – Potrzebny cud.
Kolejny sens, zawalił się, jak domek z kart.
Gorączka trwa, choć pragniesz zdusić żar.
Lu zimnym kubłem, lecz ognik gna…
Czasem przygasa, myślisz, że już,
Lecz wraca z nową siłą i buch!
Kolejny smutek zagląda w oczy mi.
Wciąż kocham, choć dławi, dusi, mdli,
Ból targa, płoną oczy, lasuje mózg,
Dłonie szukają twych bioder, nóg,
Lawina uczuć rozpala chuć,
Wpadam w kolejny dół i znów…
Kolejny dupek, chce mi mówić, jak mam żyć.
Kolejny raz pytam siebie – Czy warto?
Wśród niepamięci, niechcianych słów,
Wre, płonie serce, bulgocze krew…
I łyk gorzałki, twój śmiech, twój szept.
Biały z czerwonym – ogień i lód.
Nie potrafię odrzucić uczuć,
Oczy szukają śladów twych stóp.
Iskierka, na twego lodu chód…
Zgaś ją – zostanie zimny trup.

ZMIANY ZMIAN

Sam na skraju dnia
Dźwigam bagaż zmian.
Wiem, że dłużej tak nie można.
U stóp słona woda morska.
Tak dalekie, co tak bliskie.
Pyłek piachu niesie wiatr.
Sam na skraju dnia i zmian
Spuszczam myśli w siną dal.
Tylko zmęczenie pomaga zasnąć,
Tak trudno bez ciebie żyć, i tak łatwo.
Z drugiego końca świata twój głos
W szczebiocie morza, wśród jego toni,
Na wydmach i mieliznach czasu, a on stoi.
Zmiany piekielnie są konieczne,
Grzęznę coraz niebezpieczniej
We mgle tak gęstej, że mogę ją gryźć.
W twym porcie zakotwiczyć pragnę,
Aż po kres mych dni.

MAXI

Błędy, błądzić, poszukiwać – ludzka sprawa,
Jednak z czasem spowszednieje ta zabawa.
Więc usiadłem i stuknąłem się w makówkę:
Gdzie tu sens, a może zejść na inną dróżkę?
Weźmy miłość – Czy miłość istnieje?
Czy to nie jest zawrót głowy i mamienie?
Poszukiwanie rannej rosy po południu.
To gonienie za kwiatami zimą w grudniu.
To bujanie hen w obłokach i przestrzeni.
Bicie o gruby mur głową. To ranienie.
I Mikołaj z prezentami w środku lata.
Oddawanie swego serca w ręce kata.
Choć zajęło mi to czasu bardzo wiele
Zrozumiałem: Żadna miłość nie istnieje.
To szukanie ideału to marzenie.
Więc siadłem i dałem na wyciszenie.
To jak Tuwimowski słoń z trąbami dwiema.
Miłość nie istnieje – słonia także nie ma.

CZAROWNOŚĆ (CZY WARTO?)

Pogodą ducha mordujesz serca mego krzyk,
Opromieniasz swoim blaskiem, dodajesz sił,
Nasycasz me tęsknoty i rozanielasz mnie,
To dzięki tobie brzmi w moich uszach śmiech.
Ty, tak rewolucyjna rozpalasz uczuć żar,
U twego boku giną troski – czy to czar?
Nawiedzasz moje sny, rozjaśniasz nocy mrok,
Odganiasz lęki, odstraszasz problemów tłok,
Ogrzewasz, otulasz mnie duszy kocem,
Oddajesz mi swoje ciepło każdej nocy,
Pomagasz szukać radości przyszłych dni,
By kwitła nowa wiara – by chciało mi się żyć.

NIE TYLKO O DESZCZU

Nie znoszę deszczu, kiedy tak dżdży
Niwecząc plany wyciska łzy.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Spod stóp fontanna wody tryska,
Przecieram oczy – wszystko się ślizga.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Przy każdym kroku ubranie cięższe,
Po każdej kałuży wciąż bardziej mięknę.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Gdy strumień wody topi marzenia
O pięknych chwilach w słońca promieniach…
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Ciemno i szaro, tak nierealnie.
Jesiennie, brudno – jest wręcz koszmarnie.
Nie cierpię kropel dudniących w takt:
Kap, kap, kap, kap…
Lecz mam receptę, by w deszczu tkwić:
Zamykam oczy i jesteś ty.
I kocham deszczyk grający w takt:
Kap. Kap. Kap, kap…
Wesoło dudni, pluska radośnie
I niesie wiarę w życie. Ja rosnę.
Rosnę na duchu – dostaję skrzydeł
I lecę w twoją stronę – wciąż wyżej!
A deszczyk skoczną melodię gra:
Kap. Kap. Kap, kap…

DROGA DONIKĄD (LEKKI WIERSZYK O CIĘŻKICH SPRAWACH)

Moja droga, to do ciebie są te słowa,
Chociaż zmieniasz mojej drogi życia bieg.
Pełna ciebie moja droga moja głowa,
I bez ciebie życie bywa pełne łez.
Choć po drodze ciągle szlaban za szlabanem,
W oczy wieje przeraźliwie zimny wiatr,
I choć serca dla mnie nie masz wcale,
Wciąż w drodze, choć ciągle bez szans.
Znów ktoś spuszcza z głowy mej powietrze,
A w oponach mych mózgowych kory brak…
Ja ją złapię na najbliższym drzewie.
Moja droga – tyś najdroższa, tyś mój świat.
Drzwi turkoczą przywiązane starym sznurkiem,
Wycieraczka się urwała. Niech to szlag!
Gliniarz wlepił mandat za brak stopu,
Po co „stopy”, gdy do ciebie naprzód gnam?
I po burzy, i po dołach, i po błocie,
I znów pochlapane, przechlapane mam.
I znów pustka, znów uniki, ignorancja,
Brak paliwa – dalej pcham ten wrak… (Sam?)